Tytu³: ekologia i sztuka - Think tank feministyczny :: CiaÅ‚o - Polityka - Wiedza

Dodane przez Monika Bobako dnia 16-04-2009 19:17
#1

Problem z konstruktywizmem społecznym, o którym mówi Agata polega na tym, że z jednej strony jest on niezbędnym etapem krytyki pozytywistycznych koncepcji wiedzy, koncepcji, które nieuświadamiają sobie lub celowo ignorują historyczne i społeczne uwarunkowania roszczeń do wiedzy, stwierdzeń o faktach, kryteriów prawdziwości, etc. a z drugiej strony, jak pokazuje Haraway jest on dla feminizmu nie wystarczający, może prowadzić do braku wrażliwości na konkretność ludzkiego doświdzcenia.

Dodane przez magdalenaO dnia 16-04-2009 19:22
#2

tylko że chcąc posiadać jakąś wiedzę o świecie chcąc nie chcąc musimy uogólniać. konkretności ludzkiego doświadczenia też nie można absolutyzować

Dodane przez EwaCh dnia 16-04-2009 19:42
#3

a propos tego czy konstrukcjonizm niezbedny... jak inaczej pojac iz Ja od pierwszego rozdania jest produktem tego co nas uwodzi do posluszenstwa i zniewala? Czy feministyczna swiadomosc, czy szerzej feminizm jako dyskurs krytyczny moze sie zaczac inaczej niz od negacji, od zrozumienia tego jak jestesmy podporzadkowywane?



Dodane przez magdalenaO dnia 16-04-2009 19:50
#4

ja bardzo cenię sobie konstruktywizm - on daje taki pstryczek w nos tym, którzy nadmiernie zaufali w potęgę ludzkiego rozumu.

Dodane przez EwaCh dnia 16-04-2009 19:57
#5

nie sadze ze jest jakies My, czyli zbiorowe Ja, ktore uwodzi jednostkowe Ja. To co nas uwodzi i tresuje to historycznie wypadkowa, panujaca konfiguracja dyskursu

Dodane przez magdalenaO dnia 16-04-2009 19:58
#6

produkowana jest treściowa zawartość ja. to jak "ja" postrzega siebie w odniesieniu do innych "ja"

Dodane przez Megi dnia 16-04-2009 20:04
#7

Agata Czarnacka napisał/a:
[quote]EwaCh napisał/a:
a propos tego czy konstrukcjonizm niezbedny... jak inaczej pojac iz Ja od pierwszego rozdania jest produktem tego co nas uwodzi do posluszenstwa i zniewala? Czy feministyczna swiadomosc, czy szerzej feminizm jako dyskurs krytyczny moze sie zaczac inaczej niz od negacji, od zrozumienia tego jak jestesmy podporzadkowywane?




"Zaczynanie od negacji" jest to taktyka charakterystyczna dla tradycji heglowskiej. U Foucaulta krytyka zaczyna się od afirmacji... Krytyk musi być osobą nieposzlakowaną - myślę, że to bardzo ważne, bo wprowadza przestrzeń na zupełnie nowe tryby sprzeciwu. Taka była przecież istota pierwszych manifestów feministycznych Olimpii de Gouges i Mary Wollstonecraft.



Sądzę, że głęboko tkwimy w nurcie rewindykacyjnym. Jeszcze trochę to potrwa, niestety. Dyskurs historycznie, jak mówi EwaCh, zniewala. Najpierw pojawiła się refleksja, choćby u Mary Woolstonecraft, a potem uderzyła w tony afirmacyjne. Zresztą, historyczne uwarunkowania nie pozwoliły na więcej. Tym bardziej, że poddała krytyce głównie same kobiety, jako "produkt", a nie kontekst, który "je" (jako produkty) wytwarza...

Dodane przez Monika Bobako dnia 16-04-2009 20:16
#8

CHyba trudno nie zaczynać od negacji, krytyki czy rewindykacji, jeśli ma się do czynienia z niesprawiedliwością czy wyzyskiem.

Dodane przez EwaCh dnia 16-04-2009 20:30
#9

Czy Olympe de Gouges wprowadzila nowe tryby sprzeciwu? Czy raczej jej kontrakt stawial spoleczna pozycje mezyczn jako wzorzec dla kobiet. Nie bez kozery pojecie feminist wywodzi sie od ukobieconego mezczyzny

Oprocz negacji (ktora w praktyce politycznej nie jest wzajemnie wykluczajaca z afirmacja , z racji na ich interdyskursywne starcia, kolizje, wzajemne wzmocnienia) rownolegle strategiczne pytanie to jaka krytyka, czy taka ktora operuje w ramach zastanych rezimow prawdy, ewentualnie dokonuje strategicznego rewersu hierarchicznie zorganizowanych binarnych opozycji, ale je pozostawia, czy jak chce Haraway poszukiwania innej (cyborginskiej) ontologii?

Dodane przez Megi dnia 16-04-2009 20:33
#10

Agata Czarnacka napisał/a:
Chodzi o taktykę prowadzenia krytyki - zaczynanie krytyki od negacji, od fndamentalnego "NIE", czyli nabrania dystansu (sic!) - to jedna możliwość, charakterystyczna dla myśli niemieckiej, w szczególności tradycji heglowskiej. Oraz, jak widzimy, w ogóle dla "kartezjanizmu" w szerokim sensie. Natomiast są także inne modele - pisze o nich Foucault, a ja dodałam kilka przykładów z naszego poletka - gdzie uprawianie krytyki zaczyna się od posłuszeństwa, spełnienia wymogów, poznania, by tak rzec, władzy na własnym ciele. Dopiero pozycja kogoś nieposzlakowanego, kto wypełnia swoje obowiązki (ruch pierwszy: początek krytyki i rozmontownaie dystansu między sobą a przedmiotem poznania), uprawnia do wnoszenia zastrzeżeń (parrhesia).


Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale czy aby wnosić jakieś zastzreżenia muszę być nieposzlakowaną krytyczką? Uważam, że to bardzo osłabiający/neutralizujący chwyt, bo musiałabym "unieść" i przerobić cały ciężar historyczny i kontekstowy zanim cokolwiek poddam krytyce na głos. Takie działanie rozmontowuje założenia sprzeciwu i przenosi całą odpowiedzialność za status quo (które jest poddawane krytyce) na krytykującego.

Uważam, ze takie sprzeciwy powinny być jak najbardziej emocjonalne, immanentne. Im więcej takich doświadczeń wypowiadanych głośno, tym lepiej. Szybko, natychmiast. Bez kontestowania własnych sprzeciwów jeszcze przed ich wypowiedzeniem.

Dodane przez Monika Bobako dnia 16-04-2009 20:34
#11

To co pisze Kasia Sz można krytycznie odnieść do szerokiego dyskursu postmodernistycznego, który włąśnie egzaltuje się różnicami, ich namnażaniem, w samym ich istnieniu widzi wartość, a często zapomina o hierarchiach i dominacji, która się z różnicami wiąże. Więc tu trzeba się zastanawiać nad tym skąd się różnice biorą, jakie mecahnzimy władzy je wytwarzają, etc.

Bo przecież nie chodzi na przykład, żeby afirmaować tradycyjną różnicę płci, unikalną odmienność kobiet, bo to czysty patrairchalny trik, tylko raczej zastanowić się nad tymi tradycyjnymi modelami kobiecości, komu/czemu one służyły, w jakich relacjach władzy powstawały, etc. I raczej ją zekonstruować, tworzyć coś nowego, a nie afirmować to, co dane.

Dodane przez EwaCh dnia 16-04-2009 20:34
#12

Nie czytam foucaultowskiej parrhesii jako mowienia z nieposzlakowanej pozycji, raczej jako dyskusje o tym jak mowic prawde do panujacej wladzy, z jakii kosztami trzeba sie liczyc, jakie strategie przyjmowac, jak reproblematyzowac to co 'mowi' panujacy dyskurs

Dodane przez Przemek dnia 16-04-2009 20:40
#13

Problematyczne w tych rozważaniach wydaje mi się blokowe mówienie o 'panującym dyskursie', 'feministycznej strategii' itp. Odpowiadanie globalizmami na globalizmy. Czy najskuteczniejsze nie są lokalne rozwiązania lokalnych problemów?

Dodane przez Przemek dnia 16-04-2009 20:46
#14

Czy cokolwiek w ogóle jest globalne, jeśli przyjmiemy, że każdy zajmuje inną, ucieleśnioną pozycję?

Dodane przez Monika Bobako dnia 16-04-2009 20:48
#15

Przemek napisał/a:
Czy cokolwiek w ogóle jest globalne, jeśli przyjmiemy, że każdy zajmuje inną, ucieleśnioną pozycję?


Globalna może być struktura pozycji, które zajmujemy.

Dodane przez magdalenaO dnia 16-04-2009 20:50
#16

Przemek napisał/a:
Czy cokolwiek w ogóle jest globalne, jeśli przyjmiemy, że każdy zajmuje inną, ucieleśnioną pozycję?
konsekwencje tych decyzji przynajmniej potencjalnie mogą być globalne

Dodane przez luciferilla dnia 16-04-2009 20:52
#17

Katarzyna Szumlewicz napisał/a:
Przemku, to jest po prostu nieprawda. Wcale lokalne rozwiązania nie są a priori skuteczniejsze od globalnych. Niby dlaczego miałoby tak być? Grozi im na przykład separatyzm, olewanie wszystkich innych opresji, no i tak samo jak globalnym absolutyzacja, totalizowanie itp. Nie ma recepty na polityczną cnotę, a już na pewno nie jest nią rozdrobnienie.


Zgadzam się, zresztą chodzi tu przecież o zmianę społecznej i naukowej świadomosci - jest to niezmiernie ważne, o ile łatwiej i bardziej pracmatycznie można stosowac lokalne rozwiazania o tyle trudno znalezc ich przelozenie na świadomosc społeczną i naukową, które tworzą owe lokalne jej reprezentacje

Dodane przez Przemek dnia 16-04-2009 20:58
#18

No to sprawa załatwiona i możemy wrócić do 2 fali feminizmu...

Dodane przez Monika Bobako dnia 16-04-2009 20:59
#19

Usytuowanie i i ucielśnienie wiedzy nie ma prowdzić do rozdrobnienia, do utarty jakiejś ponadindywidualnej perspektywy, Haraway domaga się tego by badać strukturę usytuowań, to jest ten związek polityki z wiedzą i feministyczną obiektywnością, która się na usytuowaniu opiera. U niej przeciez bardzo mocno podkreślane sa kwestia odpowiedzialności za to, co konstruowane jest jako wiedza, etyka i polityka mają być podstawą wiedzy.

Dodane przez magdalenaO dnia 16-04-2009 21:02
#20

Monika Bobako napisał/a:
Usytuowanie i i ucielśnienie wiedzy nie ma prowdzić do rozdrobnienia, do utarty jakiejś ponadindywidualnej perspektywy, Haraway domaga się tego by badać strukturę usytuowań, to jest ten związek polityki z wiedzą i feministyczną obiektywnością, która się na usytuowaniu opiera. U niej przeciez bardzo mocno podkreślane sa kwestia odpowiedzialności za to, co konstruowane jest jako wiedza, etyka i polityka mają być podstawą wiedzy.
ja wciąż nie bardzo pojmuję sens terminu obiektywność u Haraway, mam wrażenie że nadaje ona pojęciu obiektywność zupełnie odmienny od klasycznego sens