DESPERAK, IZA. DZIENNIKARZE, DO PIÓR! NA OSIEM GODZIN DZIENNIE! 2012
Dodane przez awe dnia July 17 2014 13:40:45
Dziennikarze spędzają za mało czasu przy biurkach. Ich czas pracy przy klawiaturze – jak widać z załączonych diagramów – jest najniższy w całej Europie. By dogonić Europę, świat i cywilizację musimy zmienić przepisy ustawy o zawodzie dziennikarza. Pracodawców nie stać dziś na ich zatrudnianie, więc ich zwalniają – a potem zatrudniają na śmieciówce. By tego uniknąć, drodzy dziennikarze, musicie pogodzić się z tym, że przy klawiaturze spędzać będziecie 8 godzin zegarowych, a specjalny system kontroli czasu pracy odliczy wszystkie przerwy, podczas których nie przebieraliście palcami po klawiaturze. Koniec z wliczaniem do czasu pracy przygotowywania się do pisania, zbierania materiałów i zbierania myśli, to możecie robić w waszym prywatnym czasie. Zresztą większość ludzi pracuje po 8 godzin przy biurku czy taśmie przez 8 godzin dziennie i nie przychodzi im do głowy żądać, by wliczać im do czasu pracy „przygotowywanie się” czy „myślenie”.

Brzmi znajomo? A może śmiesznie albo strasznie? Powyższy akapit to swobodna trawestacja tekstu Piotra Pacewicza Z takim pensum szkoła zginie w „Gazecie Wyborczej” z 18 września (http://wyborcza.pl/1,75968,12503361,Z_takim_pensum_szkola_zginie.html), w którym odżegnuje się od artykułu w konkurencyjnej gazecie piętnującego polskich nauczycieli i nauczycielki jako bandę nierobów – i sam, kreując się w ten sposób na obiektywnego i nieuprzedzonego komentatora, nauczycieli i nauczycielki rozlicza ze zbyt krótkiego czasu jaki spędzają „przy tablicy”. Po serii wypowiedzi nauczycielek, które właściwie oczekują zniesienia ochrony wynikającej z Karty Nauczyciela, w najbliższych „Wysokich Obcasach” oczekuję listów od nauczycielek, które marzą po prostu o zwiększeniu pensum (które już zresztą zostało powiększone o 2 dodatkowe godziny).

Mogę nawet sama napisać. O tym, że – o czym wie i pisze Pacewicz – są w Polsce nauczyciele, którzy pracują przy tablicy 8 i więcej godzin dziennie. Rekordzistka, z którą pracowałam, miała tygodniowo 54 godziny – a więc można pracować więcej. Owa rekordzistka pracowała tyle, by osiągnąć mniej więcej nauczycielską pensję, która pozwoliłaby jej się utrzymać i uzyskać magisterium, potrzebne do osiągnięcia pełni uprawnień nauczycielskich i wyższej stawki, bo jako posiadaczka dyplomu licencjackiego zarabiała dwa razy mniej niż magistrzy. A w niepublicznej szkole pozwalali przynajmniej pracować więcej. W tej samej szkole moje pensum wynosiło zwyczajowo 36 godzin, czyli 200% ówczesnego - co bynajmniej nie oznacza , że dostawałam dwie nauczycielskie pensje. Pracowałam tam „przy tablicy” czasem po 13 godzin lekcyjnych dziennie, plus parę dyżurów na korytarzu, wizyt rodziców na przerwie i nie cierpiących zwłoki kwestii do załatwienia. Pracowałam też po 13 godzin lekcyjnych dziennie w prywatnej wyższej uczelni, gdzie na przerwie mogłam po prostu napić się kawy i chwaliłam sobie, że nie musiałam tracić czasu i sił na wędrówki po schodach w celu oddania klucza od sali, by przenieść się do innej. Bo gwarantuję wam, że jak się pracuje tyle godzin pod rząd, to człowiek redukuje się do maszyny, i nie myśli o tym jak skutecznie „podać materiał”, nie wspominając o zainteresowaniu nim audytorium, ale jak fizycznie przetrwać, rozłożyć sobie kanapki, kolejne kawy i wyjścia do łazienki, latem choć na chwilę wyjść przed wejście by popatrzyć na niebo i pooddychać świeżym powietrzem. Zaciekawiony wykładem student, który zostawał na po zajęciach, stawał się katastrofą pożerającą cenną przerwę – więc nie starałam się za bardzo zaciekawić. Albo potakiwałam niechcący zaciekawionym pożerając w międzyczasie kanapkę.

W szkole był przynajmniej pokój nauczycielski, gdzie na przerwie można było odreagować. Oprócz rytualnego narzekania na uczniów, programy i ministra edukacji urządzałyśmy sobie zabawę w „szczyty szczytów”. Nie znacie? to posłuchajcie. Konkurs na szczyt szczytów wygrywała regularnie nasza polonistka. Szczyt wieczorny w jej wykonaniu to było staranne przygotowanie sobie jajecznicy na kolację – tylko zapomniała postawić na palniku patelnię. Szczyt poranny w jej wykonaniu polegał na udaniu się na pierwszą lekcję z umieszczoną pod pachą deską, pionową półką rozdzielającą dzienniki w specjalnej szafce , którą wzięła w porannym zamroczeniu za dziennik właśnie, i na oczach zdumionych dzieciaków ową deskę próbowała otworzyć by odczytać listę obecności. Oczywiście, nikt nie żąda od nauczycieli pracy nawet po 8 godzin dziennie, a 13godzinny dzień pracy to patologia. Chroni przed nią Karta Nauczyciela, zapracowują się ci, których ta ochrona nie obejmuje. Kiedyś walczono o 8godzinny dzień pracy dla robotników, teraz nawołuje się do rezygnacji z „przywilejów” nauczycieli. W imię czego?

Nauczyciele są za drodzy dla samorządów, przekonuje Pacewicz, które ich zwalniają po to tylko, by zostali zatrudnieni przez niepubliczne szkoły, gdzie muszą pracować 40 godzin. Dlatego też – konkluduje – lepiej dla wszystkich będzie, jak sami nauczyciele zażądają podniesienia pensum. Niestety, ta oszałamiająca wizja jest nieprawdziwa. Nauczyciel pracujący więcej godzin nie pracuje lepiej ani bardziej wydajnie. Samorząd oszczędza, ale szkoła to nie przedsiębiorstwo. Celem szkoły nie jest jak najwięcej zaoszczędzić, tylko wychować i wyedukować nowe pokolenie światłych obywatelek i obywateli. Budżetówka i szkolnictwo reprodukując strategie oszczędzania na pracownikach, wypracowane przed laty przez sektor prywatny, przyczynia się do prekaryzacji pracy i życia.

Oprócz własnych doświadczeń, wieloletnich obserwacji i licznych rozmów, powołać chciałabym się na doświadczenia i przemyślenia sześciu doświadczonych nauczycielek i nauczycieli, bohaterów mojego artykułu, opartego na wywiadach pogłębionych, którego przygotowanie zajęło mi dwa lata (Nauczyciel dwa i pół, Kultura i edukacja, nr 2/2009) . Tylko sześć wywiadów - i aż dwa lata pracy? zakrzykną oponenci? Tak, proszę państwa, tak wygląda praca umysłowa, którą wykonuje „pracownik naukowo – dydaktyczny”, ale i nauczyciel, i dziennikarz: część jej to „efektywne” godzin spędzone przy klawiaturze czy przy tablicy, część to „nieefektywne” przygotowanie się do tej pracy, obejmujące obok przygotowania się do konkretnego zadania także ciągłe dokształcanie się formalne, a także nieformalne poszerzanie horyzontów. Wykonana praca – wywiad, artykuł, lekcja, wyniki testu danej grupy – powinna zaś nie tylko być przedmiotem oceny przez przełożonych, ale i przemyślenia przez tego, kto tę prace wykonuje. Ciekawe, jak zareagowaliby dziennikarze na tekst, nawołujący do zwiększenia efektywności ich pracy. Na przykład zaczynający się tak:

„Dziennikarze spędzają za mało czasu przy biurkach. Ich czas pracy przy klawiaturze – jak widać z załączonych diagramów – jest najniższy w całej Europie. By dogonić Europę, świat i cywilizację musimy zmienić przepisy ustawy o zawodzie dziennikarza. Pracodawców nie stać dziś na ich zatrudnianie, więc ich zwalniają – a potem zatrudniają na śmieciówce. By tego uniknąć, drodzy dziennikarze, musicie pogodzić się z tym, że przy klawiaturze spędzać będziecie 8 godzin zegarowych, a specjalny system kontroli czasu pracy odliczy wszystkie przerwy, podczas których nie przebieraliście palcami po klawiaturze. Koniec z wliczaniem do czasu pracy przygotowywania się do pisania, zbierania materiałów i zbierania myśli, to możecie robić w waszym prywatnym czasie.”