STRZAŁA, WERONIKA. DZIEL I RZĄDŹ. 2007
Dodane przez awe dnia May 02 2014 18:18:35
Od lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia polscy zieloni uwidaczniali szkody, jakie w lokalnych społecznościach i w środowisku przyrodniczym czyni niekontrolowany rozwój transportu drogowego. Pisano na ten temat raporty i proponowano alternatywy, np. właśnie obwodnice, strefy bez samochodu w centrach wielkich miast, ścieżki rowerowe, rozwój transportu kolejowego - które wpisywały się w większy projekt zrównoważonego rozwoju Polski, godzącego cele ekologiczne, społeczne i ekonomiczne. Środowisko przyrodnicze i zdolność ekosystemów do regeneracji są niezbędne do życia ludzi. Zaspokajanie potrzeb wynika z interakcji ludzi z przyroda. Wymiana między ludźmi a przyroda jest osnową gospodarki (nawet wirtualna gospodarka nie może się obyć bez komputerów, których nie można wyprodukować i używać bez wkładu surowców naturalnych). Problem polega na tym, czy będziemy z zasobów środowiska korzystać rozważnie, czy też w sposób rabunkowy.
Nawet przy pobieżnym przeglądzie zielonych stron w Internecie można znaleźć analizy i raporty dotyczące zielonej gospodarki, np. takie propozycje reformy systemu podatkowego, które umożliwiłyby rezygnację z opodatkowywania pracy na rzecz wprowadzenie podatków od zużycia surowców i korzystania ze środowiska. Zieloni byli prekursorami walki o zdrowie środowiska i zdrowie ludzi. Podejmowali kampanie na rzecz obwodnic czy czystego powietrza w miastach, o wprowadzenie przepisów, które lepiej będą chronić ludzi przed toksycznymi chemikaliami, o zachowanie rodzinnych gospodarstw, gdzie produkcja żywności wymaga mniejszych nakładów energii (paliwa, prądu) i chemii oraz zapewnia podstawy do życia dla większej liczby ludzi niż intensywne uprawy na mega-farmach, które niszczą środowisko i kreują bezrobotnych na wsi; o zielone płuca i korytarze w miastach i w kraju....
Niestety, transformacja poszła w kierunku rozwoju ekonomicznego kosztem ludzi i środowiska. Nie poszliśmy społeczno-zieloną ścieżką. W rezultacie, zarówno społeczne jak ekologiczne konflikty się dzisiaj intensyfikują. Jak wynika z badań poznańskiego socjologa, Jarosława Urbańskiego, nigdy nie było tylu protestów pracowniczych (skwapliwie uniewidacznianych przez media), co po 2000 roku. Reakcji ze strony władz nie wywołały także protesty ekologiczne, jak np. sprawa wysypiska w Tarnowskich Górach, skąd toksyczne chemikalia przesiąkają do podziemnych zasobów wody pitnej dla Śląska. (W trakcie negocjacji nad budżetem 2006, Senat radośnie skasował alokację środków budżetowych na zabezpieczenie wysypiska, aby przeznaczyć je na „Świątynię Opatrzności”).
„Panująca władza” radzi sobie z protestami na kilka sposobów. Pierwszy to kompletne lekceważenie, drugi to minimalizacja zagrożeń, trzeci – manipulatorskie przedstawianie protestów pracowniczych, feministycznych czy ekologicznych, a także patologizacja ich uczestniczek i uczestników. Fabrykowane są więc figury roszczeniowych górników, rozwydrzonych feministek, ekologów, którzy chcą zabić ludzi, żeby chronić komary. W taki właśnie sposób pisze o ekologach Maciej Rybiński w „Dzienniku” z 27 lutego. Celem tego rodzaju dziennikarskiej twórczości nie jest informowanie czytelnika czy przedstawienie racji różnych stron – ale odebranie racjonalności protestującym. Czwarta strategia, to stara imperialna zasada – divide et impera, dziel i rządź, wystawianie jednych grup przeciwko drugim.
Tak właśnie rozgrywany jest konflikt w sprawie Rospudy. Ekologowie zmobilizowali szeroką koalicję, w tym Komisję Europejska, media głównego nurtu, np. Gazetę Wyborczą, członków Polskiej Akademii Nauk i polityczne autorytety, jak Andrzej Gwiazda czy Kazimiera Szczuka. Wyekwipowali się oni w argumenty prawne i ekonomiczne. Nie jest to bynajmniej koalicja jednolicie zielona, a jej uczestnikom przyświecają różne cele, nie tylko popieranie zielonych. Niektórzy na przykład traktują konflikt o Rospudę jako okazję do zaatakowania rządzącej koalicji, po której obaleniu zamiast ekologii przewidują business as usual. Także wśród zielonych istnieją różne odcienie: od ochrony przyrody, przez technokratyczne zarządzanie zasobami po ekologię społeczną. Tak czy owak, konfliktu o Rospudę nie można zlekceważyć i zignorować. Toteż stosowane są inne strategie. Pierwszy zabieg to minimalizacja zagrożeń. Chodzi o żaby, jak pisze Rybiński, a nie o ludzi. Dyskurs ekologiczny jest przedstawiany w zmanipulowanej formie, to znaczy nie jako domaganie się zrównoważonego rozwoju - ale jako dyskurs idealistów i lekkoduchów, którym zależy na ptaszkach i kwiatkach. Przyroda sama zadba o siebie, my dbamy o rozwój ekonomiczny i o ludzi, mówi minister transportu. A jakby co, to przecież zrekompensujemy przyrodzie. Minister środowiska nie zabiera głosu odkąd się okazało, że skwapliwie odsunął autostradę jak najdalej od własnego domu. Być może gdyby przemówił, postulowałby przeniesieniu doliny Rospudy na księżyc.
Innym elementem manipulacji jest przedstawianie ekologów jako wrogów obwodnicy. Towarzyszy temu patologizowanie ekolożek i ekologów jako wyrachowanych oszustów (bo nie wszyscy śpią w lesie przypięci do drzew, niektórzy spędzają noce u miejscowych gospodarzy, a więc ich protest musi być nieszczery), a pewnie ktoś im płaci za to protestowanie... I tak zgrabnie z jednej strony ustawieni są wyrachowani zieloni, których protest przeciwko obwodnicy wedle insynuacji czyni z nich sprawców śmierci w wypadkach drogowych, a po drugiej życie ludzi z lokalnej społeczności. Kobiety i mężczyzn z Augustowa zmobilizowano do obrony przed ekologami jako obcymi. Wrzucenie zielonych do jednego worka z Gazetą Wyborczą i Unią Europejską sprawiło, że krzywdy (transeuropejska droga przez środek miasta) i społeczne koszty transformacji można były spersonalizować i przypisać wrogowi. Media i opinia publiczna dostały łatwo strawną papkę do powszechnej akceptacji: przyroda kontra ludzie. W rezultacie projekt alternatywny, który ma zarówno poprawić jakość życia mieszkańców Augustowa, jak i ocalić Rospudę, zostaje skutecznie wymazany z dyskursu.
Patriarchalna władza, która nie lubi, aby ktokolwiek jej się sprzeciwiał, każdy protest odbiera ambicjonalnie, jako wyraz nieposłuszeństwa i zagrożenia własnego autorytetu oraz monopolu na rządzenie. Władza wie sama lepiej, co dobre dla ludzi. W sytuacji tak dramatycznej dla władzy jak konflikt dotyczący Rospudy pojawia się ostatni argument króla, czyli armaty. Na działach z brązu Ludwik XIV kazał wykuć napis: ultima ratio regum. Tym w Polsce są krzyże i kościelne sztandary. W niedzielę 25 lutego można było zobaczyć w telewizji marsz z krzyżami w obronie autostrady. - Chcieli jeszcze zaśpiewać rotę, ale nie znali słów, utknęli po dwóch wersach. Ostatecznie zaśpiewali kibolską piosenkę "idźcie do domu" - opisywała to zdarzenie wstrząśnięta uczestniczka protestu. Katolicka religia po raz kolejny użyta została jako polityczna broń, tym razem przeciwko ekologom. Przy tej i innych okazjach religia przestaje być kwestią wiary, staje się technologią polityczną.
Jak to się wszystko skończy? Droga utonie w bagnach, zatopione zostanie w nich mnóstwo publicznych pieniędzy, budowa obwodnicy się opóźni, w międzyczasie rząd PiSu padnie, niestety straty w życiu ludzi i w jakości życia poniesie lokalna społeczność, także my wszyscy, bo zachowanie takich obszarów jak dolina Rospudy to także kwestia wspólnego bezpieczeństwa ekologicznego.
A jeśli bitwa o Rospudę będzie wygrana? Wówczas przed Zielonymi stoi wyzwanie podjęcia ogromnego wysiłek, aby pięć minut medialnej widzialności i wpływ na opinię publiczna przekuć w tworzenie strategii na rzecz trwałego rozwoju społeczno-ekonomicznego opartego na pro-ekologicznych wzorach produkcji i konsumpcji.
Weronika Strzała
(Tekst z katalogu Komentarze Think Tanku Feministycznego