KATARZYNA SZUMLEWICZ. OGRANICZENIA COSMOROZKOSZY
Dodane przez EwaCh dnia October 22 2006 22:16:57
Cosmopolitan jest pismem z tzw. „górnej półki”, przeznaczonym dla młodych, heteroseksualnych kobiet o hedonistycznym podejściu do życia. Jego główny temat – poza „życiowymi radami”, plotkami, a także reklamami kosmetyków, ubrań i innych dóbr konsumpcyjnych - to przede wszystkim seks. Ma ono bardzo otwarte podejście do tej dziedziny kobiecego życia, o czym świadczą chociażby zamieszczane w nim dość często fotografie atrakcyjnych, półnagich mężczyzn. Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, iż lansuje ono takie podejście do płci przeciwnej, jakie wykazują „męskie” pisma w stosunku do kobiet. Modele ze zdjęć w Cosmopolitan nie są uprzedmiotowieni czy zredukowani do funkcji seksualnej w stopniu porównywalnym do tego, co dzieje się z kobietami na łamach periodyków dla panów. Pismo fetyszyzuje natomiast… żeńskie ciała, mające stanowić wzór dla czytelniczek. Strategię tę stosuje cała prasa kobieca. Tym, co wyróżnia Cosmopolitan na jej tle, jest pozostawienie kobietom relatywnie większego pola aktywnych poszukiwań własnej przyjemności seksualnej. Warto to docenić, nawet jeśli język, jakim o tym mówi, poraża infantylizmem.
SEKS W STYLU COSMO
Oto kilka próbek. Partnerzy zwykle myślą w trakcie współżycia „łał, ale fajnie”, czasem jednak bywa im „super-hiper-odlotowo” (styczeń 2005). By częściej zdarzało się to drugie, trzeba „zamieszać trochę w laboratorium miłości – dolać nieco żądzy, dosypać garść nowych technik, wrzucić kilka pikantnych pozycji i podkręcić na maksa pożądanie” (maj 2005). Przed latem można przeczytać o „zaletach romansu z poznanym na wakacjach przystojniakiem”. Są to „Buzująca adrenalina, stuprocentowa frajda i zero zaangażowania” (czerwiec 2005). W październiku czytelniczki uczą się „cosmosutry”, zaś w listopadzie pismo ogłasza „Dzień Gry Wstępnej”. W grudniu z kolei namawia: „Zamiast zwalać wszystko na pecha (albo brak umiejętności kochanka) weź swą rozkosz we własne ręce i oswój orgazm tak, by łasił się do ciebie za każdym razem, gdy tego zechcesz”. W tym samym numerze kusi: „Mamy dla ciebie pięć zupełnie nowych łóżkowych wyzwań. Są tak gorące, że będziesz potrzebować kuchennej rękawicy do trzymania Cosmo”.
Przy czym trzeba uczciwie stwierdzić, że pismo udziela porad, które obiecuje. Co prawda, niemiłosiernie się powtarza, ale trudno wymagać odeń wymyślania wciąż nowych pozycji seksualnych czy metod inicjowania współżycia. Ponadto eksploruje obszary kobiecych doświadczeń, związanych z erotyką. Znajdują się w nim więc artykuły na temat striptizerek, utrzymanek biznesmenów, narkotyków dodawanych do drinków oraz dzieci spłodzonych z gwałtu. Cosmopolitan nie przeklina kobiet umawiających się na szybki seks przez Internet ani takich, które biorą udział w orgiach. Wbrew pozorom, pismo nie propaguje jednak poligamii, a jedynie ją dopuszcza. Gdyby nie było w nim miejsca na monogamiczne związki, czy tak często posługiwałoby się określeniem „ten jedyny” lub dawało rady, jak sprawić, by ostygłe pożycie długoletniej pary znowu nabrało rumieńców?
Wielkim przemilczeniem jest natomiast kwestia dzieci. W dwunastu analizowanych numerach z ostatniego roku znalazły się tylko dwa artykuły na temat ich posiadania i nie przypadkiem jeden z nich dotyczył późnych ciąż. Generalnie, dzieci nie mają wstępu do świata Cosmopolitan, zamieszkiwanego wyłącznie przez dorosłe kobiety i dorosłych mężczyzn. Na pozór, ich życie toczy się w rozmaitych sferach; istnieją problemy w pracy, koleżanki i koledzy, rodzice, a także – bardzo rzadko wspominane – osobiste zainteresowania. To wszystko jednak znajduje się gdzieś w tle i zostaje z niego wydobyte niemal wyłącznie wtedy, kiedy wiąże się z najważniejszą dziedziną ludzkiej egzystencji: seksem i wszystkim, co do niego prowadzi. Pora się zastanowić, kto w tak szeroko nakreślonym uniwersum erotycznym odgrywa jaką rolę. Kim jest „facet”, a kim „cosmodziewczyna”? Jakie panują pomiędzy nimi relacje?
PIES PAWŁOWA I POTULNA TRESERKA
Często sygnalizowany w Cosmopolitan komunikat brzmi, że to samodzielna, pewna siebie kobieta „poluje” na mężczyznę, który ma jej dostarczyć maksimum erotycznej satysfakcji. Można jednak zapytać, na czyich zasadach się to odbywa? Zacznijmy od fundamentalnej kwestii podrywu. Jak radzi pismo „Nigdy (…) nie krzycz w barze ‘tutaj jestem, piękny’. Postaraj się raczej, aby miał wrażenie, że sam wypatrzył cię w tłumie. Musisz mu tylko ułatwić zadanie stając na linii jego wzroku, tak by zauważył wysyłane przez ciebie sygnały” (luty 2005). Zaiste, aktywny sposób polowania… Aby zrobić wrażenie osoby zdecydowanej i niezależnej, której „już same (…) ruchy przyciągają spojrzenia”, pismo sugeruje: „Zastosuj metodę naszych prababek: pierś do przodu, ramiona ściągnąć, broda lekko do góry, brzuch wciągnięty. Potem wyobraź sobie, że idziesz po wąskiej ścieżce (stawianie jednej stopy przed drugą owocuje kuszącym kołysaniem bioder) i… w drogę” (marzec 2005). Jak widać, trzeba się nieźle spiąć, aby uchodzić za rozluźnioną! Na cóż jednak rozważania, kiedy upatrzona ofiara połknęła wreszcie haczyk? Trzeba brać się do roboty, czyli „do łóżka, gotowi, start” (czerwiec 2005).
Także tutaj nie można się jednak zdać całkowicie na żywioł. Wprawdzie „facet to najlepsza maszynka do produkcji… rozkoszy” (styczeń 2005), ale maszynka działająca tylko po spełnieniu określonych warunków i naciśnięciu stosownych guziczków. Kompletną instrukcję obsługi zna oczywiście wyłącznie Cosmopolitan. W tym samym numerze radzi ono „zastosuj metodę Pawłowa”, którą opisuje następująco. „Wygląda na to, że faceci naprawdę są jak psy: zrobią dla ciebie wszystko, jeśli tylko dostaną za to nagrodę. To tak zwane ‘pozytywne wzmocnienie’ – mężczyźni reagują na miłe połechtanie ich ego. Więc rozpłyń się w pochwałach, gdy on przygotuje romantyczną kolację albo postanowi doprowadzić ciebie pierwszą do orgazmu, a zanotuje to sobie w pamięci jako coś, co powinien robić dużo częściej”. Także w innych sytuacjach mężczyzna reaguje zdaniem pisma jak automat, warto zatem poznać uruchamiające go bodźce. Zostają one ujawnione w tekście zatytułowanym „Skanujemy męski mózg” (wrzesień 2005), skąd czytelniczki dowiadują się, jak „warunkować” dziecięco prostodusznych facetów, by udało się od nich uzyskać maksimum przyjemności.
Uwaga jednak! Lekceważące uwagi na temat mechanizmów męskiego postępowania nie oznaczają, iż można próbować je zmieniać! Gdy się chce coś osiągnąć, o wiele łatwiej dokonać tego za pomocą forteli i trików, jakich facet nigdy nie dostrzeże. Zaliczają się do nich przede wszystkim manipulacje polegające na tym, że swoje życzenia przedstawia się sprytnie jako jego własne. Co w seksie, mającym na celu obustronną rozkosz, nie stanowi nic zdrożnego, w życiu codziennym sprowadza się do starej, patriarchalnej ideologii głowy i szyi. Szyja myśli, że steruje głową, podczas gdy tak naprawdę jest jej podporządkowana. Zarówno podstępy tak zwiedzionej kobiety, jak i nawet samo jej przeświadczenie o wrodzonej ograniczoności mężczyzny, utrwalają tylko jego dominację. Niestety, duża część rad zamieszczonych w Cosmopolitan, wbrew deklaracjom o promowaniu kobiecej inicjatywy, nawiązuje do tego rozpowszechnionego sposobu myślenia.
DOMINACJA? NIE, NATURA!
Sprzyja mu przyjęcie takiej wizji niezmiennej męskiej natury, do której „przypadkiem” zaliczają się potrzeba władzy, brak empatii oraz pragnienia poligamiczne - czyli cechy, jakie w rzeczywistości równie dobrze spotkać można u kobiet, zwłaszcza tych o wysokim prestiżu społecznym. Cosmopolitan obstaje jednak przy tym, że u mężczyzn są one wrodzone. Jak pisze, „Mężczyzna to urodzony zdobywca i dlatego tak bardzo go podnieca, gdy pozwalasz mu przejąć kontrolę” (marzec 2005), co ilustruje wypowiedź dwudziestokilkulatka, iż w takiej sytuacji „czuję, jakbym był królem świata, a ona moją nagrodą” (tamże). Bardziej altruistycznych uczuć facet nie musi żywić, albowiem „Zestaw pod nazwą ‘męska natura’ nie zawiera w sobie opcji opiekowania się drugą osobą” (czerwiec 2005). Co nie znaczy, że nie może się nią, a dokładnie nimi, interesować… erotycznie. Jak można przeczytać w numerze z maja 2005, „Idziecie ulicą, mija was klon Salmy Hayek, a oczy twojego chłopaka natychmiast wędrują za nim. Kto winien? Biologia! Mężczyźni są wzrokowcami zaprogramowanymi na odbieranie bodźców wizualnych (…). Jest jak lew, który – nawet najedzony – zawsze obejrzy się za zebrą”.
Ewentualne próby zmiany „męskiej natury” kwitowane są stwierdzeniami w stylu „Pamiętaj, facet jest tylko facetem. I nie możesz mieć mu tego za złe!” (czerwiec 2005), czy „Każdy facet od czasu do czasu potrzebuje zachowywać się jak… facet. Pozwól mu na to, a będzie twój!” (tamże). Zważywszy, że ostatni komentarz dotyczy wtaczania się pijanego partnera do domu po hucznym wieczorze kawalerskim, podczas którego najprawdopodobniej doszło do zdrady, można zasadnie zadawać pytanie - czy jest to dostateczna nagroda? Cosmopolitan nie ma co do tego wątpliwości. Niezależnie od wszystkiego, facet jest bowiem tym, „co Cosmodziewczyna lubi najbardziej na świecie” (styczeń 2005). Tym bardziej, że może on jednak okazać się czuły, nie oglądać się demonstracyjnie za innymi i nawet lubić, gdy to partnerka przejmuje kontrolę nad seksem. Stanowi to wynik skutecznego przechytrzenia (ale nigdy zmiany!) jego zdobywczej, egoistycznej natury, która ma tę zaletę, że pcha go w jej stronę. Celem kobiety jest podtrzymać i rozbudzić jego zainteresowanie.
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ PRZEZ RYNEK
Rzecz jasna, najlepsze metody osiągnięcia tego celu zna wyłącznie Cosmopolitan. Priorytetem jest oczywiście olśniewający wygląd, który pomaga ono uzyskać za pomocą mnóstwa praktycznych rad. Ponadto liczne reklamy odsyłają czytelniczkę do szerokiej gamy produktów przemysłu upiększającego. Poza jawnymi reklamami, znajduje się w nim mnóstwo materiałów będących kryptoreklamą. Są nią między innymi same okładki pisma. Młode kobiety prezentują na nich ideał seksownego wyglądu, jaki udało im się osiągnąć dzięki użyciu kosmetyków i ubrań firm wymienionych na drugiej stronie. W Cosmopolitan roi się także od rozsianych po tekstach nazw różnych produktów. Jest to zrobione w ten sposób, że niejako zrastają się one z poruszaną problematyką, która ma przestać być wyobrażalna bez nich.
Dobrze ilustruje to tekst z września 2005, zatytułowany „Zostań mistrzynią flirtu”. Mowa w nim o tym, jak wysyłać subtelne, niewerbalne sygnały zainteresowania w stronę mężczyzn. Oto przykład: „Oczaruj go spojrzeniem. Patrz mu w oczy nie przez dwie, trzy, lecz przez pięć sekund! Będzie to dla niego znak, że naprawdę go pożądasz (…). Rolę magnesu spełnią powieki połyskujące metalicznie w kolorze szampana, srebra, złota, miedzi albo fioletu. Wypróbuj trzy barwy płynnych cieni Chanel”. Inne sposoby przyciągnięcia zainteresowania wymagają kolejnych kosmetyków: „Lekko przechyl głowę na bok. Taki gest jest jak nieśmiała, lecz fascynująca propozycja i pytanie ‘skusisz się?’. Spryskaj włosy preparatem nabłyszczającym l’Oreal”. Cosmopolitan prezentuje wymienione produkty jako niezbędne składniki pewnych skutecznych strategii osiągania erotycznych celów.
Co ciekawe, w skład zachwalanych towarów wchodzi… samo pismo. Na przykład, wśród wymienianych przez nie „Kobiecych sekretów, które on chce poznać”, znajduje się nie co innego, tylko „najnowsze Cosmo” (marzec 2005). Nic też nie rozgrzeje równie mocno współżycia pary niż jego styczniowy numer. Należy rozłożyć go w sypialni na stronie z pozycjami seksualnymi, tak by mężczyzna mógł wybrać z nich swoje ulubione. Cosmopolitan stanowi również idealny prezent na Gwiazdkę, no i oczywiście niezbędny składnik wizerunku nowoczesnej, bezpruderyjnej dziewczyny. Wszystko to świadczy o rzeczy pozornie oczywistej: że pismo odsyła do kapitalistycznego rynku, którego stanowi składnik.
DWOISTE PRZESŁANIE
Wiąże się z tym jednak dwuznaczność wysyłanego przez nie komunikatu. Jako rywalizujący na tym rynku indywidualistyczny podmiot czytelniczka ma być pewna siebie i przebojowa. Trudno jednak taką być osobie pogrążonej w permanentnym stresie, czy udało się sprostać wyśrubowanym normom atrakcyjności. Pismo wciąż podsyca kompleksy i niepewność adresatek, nawet jeśli czasem puszcza do nich oko twierdząc, że nie warto się przejmować drobnymi niedoskonałościami urody lub że wręcz należy uczynić z nich atut. Nie podważa to jednak podstawowej zasady, iż to wygląd ma stanowić podstawę nie tylko realizacji erotycznych zamierzeń, ale wszelkiej życiowej samooceny kobiety. Jak łatwo się domyślić, mężczyzna zajmuje w tym uniwersum diametralnie odmienną pozycję. Po pierwsze, zainteresowanie kobiet nie determinuje jego wartości; po drugie, może je wzbudzić na rozmaite sposoby, nie wyłącznie urodą. Erotyzm obojga jest uwikłany w konsumpcję, lecz odmiennego typu. Podczas gdy ona ma konsumować przede wszystkim dla niego i dopiero na drugim miejscu dla siebie, on ma to robić przede wszystkim dla siebie i dopiero na drugim miejscu dla niej.
Skąd się bierze ta nierówność płciowa w piśmie prawie całkiem wyzbytym resztek tradycyjnego myślenia? Nie ceniącym świąt, domowego ogniska, macierzyńskiego powołania ani wymogów żeńskiej skromności? Oczywiście, można argumentować, że jednak z tradycji, o czym dobitnie świadczy fakt, iż zachodnich wersjach Cosmopolitan brak zacytowanej wcześniej anatemy względem aktywnego inicjowania flirtów przez kobietę. Z drugiej strony, trudno wyobrazić sobie nawet w kompletnie świeckim kapitalizmie lepszych konsumentów aniżeli osoby, których najważniejszym celem życiowym jest stać się atrakcyjnym towarem dla mężczyzn. Żeński erotyzm, wyzwolony z idiotyzmu życia kury domowej, został obecnie zaprzęgnięty do napędzania zysków przemysłu upiększającego. Zamiast głosić potrzebę powrotu do czasów króla Ćwieczka lub postulować inne sposoby wylania dziecka z neoliberalną kąpielą, warto zastanowić się, co w tej sytuacji pomaga, a co szkodzi samym kobietom. Swoboda seksualna to wielki skarb. Tym cenniejszy, im mniej ma wspólnego z dominacją mężczyzn i kapitalistycznego rynku.
Katarzyna Szumlewicz