WERONIKA STRZAŁA. DLA KOGO 'PRZYJAZNE PAŃSTWO'?
Dodane przez EwaCh dnia February 06 2008 12:26:13
Komentarz Think Tanku Feministycznego
Kiedy w Bełchatowie w koreańskiej fabryce ekranów i dekoderów w ciągu jednego tygodnia kilka kobiet zemdlało z przepracowania, sprawą zajął się regionalny „Dziennik Łódzki”. Gazeta doniosła, że są one zmuszane do intensywnej pracy po kilkanaście godzin dziennie oraz w czasie weekendów, źle traktowane i szantażowane groźbami zwolnienia. Pensje pracownic wynoszą 800-900 złotych, a za nadgodziny otrzymują 80 gr. netto. Pracodawcy pozwalają sobie na złe traktowanie pracownic, gdyż wiedzą, że w mieście jest prawie 4 tysiące bezrobotnych kobiet. Główny argument, którym motywują pracownice do wypełniania nieludzkich norm (400 dekoderów dziennie) brzmi: jeśli nie będziesz pracować, to na twoje miejsce już czeka wiele innych. Kary za łamanie prawa pracy, które w takiej sytuacji może nałożyć PIP są śmiesznie niskie.
Autorzy artykułu przygotowali relację według zasad dziennikarskiej obiektywności. Cytują więc wypowiedzi przepracowanych i wyczerpanych stresem kobiet. Przywołują opinie lekarzy, którzy potwierdzają, że kobiety rzeczywiście słabły z przepracowania. Pojawia się też stanowisko szefa firmy, który stwierdza, ze firma dba o swoich pracowników, czego dowodem jest już to, iż do przypadków zasłabnięć wezwano karetki pogotowia - poza tym prawdziwą przyczyną omdleń jest wirus grypy jelitowej. W artykule pojawia się ponadto głos eksperta od mobbingu, który stwierdza, ze pracownice Humaxu potrzebują pomocy. Wsparcie dla kobiet deklaruje Bogusław Ziętek, szef związku "Sierpień 80", który dodaje, że to co się dzieje w Bełchatowie jest powszechną praktyką w innych firmach z udziałem kapitału zagranicznego. Artykuł kończy się przywołaniem komentarza innej jeszcze ekspertki, tym razem koreanistki, która stwierdza, że: „problem bierze się częściowo z różnic w etosie pracy między Koreańczykami a Polakami” oraz ze stereotypowego postrzegania roli i kompetencji kobiet przez tych pierwszych.
W zestawieniu różnych punktów widzenia wokół izolowanego przypadku ekscesu wyzysku gubi się sedno problemu, czyli strukturalne właściwości zarządzania nową globalną gospodarką, które utrzymuje wzrost zysku między innymi dzięki preferowaniu taniej i jednocześnie wydajnej pracy kobiet. Decyzjami właścicieli i menadżerów koncernów i fabryk bez względu na pochodzenie etniczne czy kulturę kieruje ta sama logika, chcą większych zysków, korzystniejszych kontraktów, co w ostatecznym rachunku oznacza tańszej siły roboczej. W Polsce, jak w wielu innych miejscach na świecie, tańsze są kobiety. Najpierw przemiany gospodarcze pozbawiają je podstaw do życia, a potem jedyna oferta to praca na podłych warunkach, albo emigracja zarobkowa, co często oznacza wyzysk i poniewierkę.
Gdyby koreańskie kobiety godziły się na tak niskie zarobki, Humax nie jechałby z pewnością ze swoją fabryką aż do Polski. Kobiety z Korei przeszły już podobny etap w latach siedemdziesiątych, kiedy ich praca była na tyle konkurencyjna, aby skusić do zainstalowania się w Korei Płd. fabryki północnoamerykańskiej firmy Nike. Obecnie wynagrodzenia w Korei osiągnęły na tyle wysoki poziom, że rodzimi przedsiębiorcy poszukują tańszej pracy w innych krajach, w tym także na rosyjskim Dalekim Wschodzie, w Chinach , czy w Polsce.
W ciągu kilku ostatnich dekad, wobec rosnącej globalnej konkurencji i nasycenia rynków zbytu w macierzystych krajach, koncerny w przemyśle zabawkarskim, odzieżowym, elektronicznym, agd, czy w usługach typu call centre intensywnie poszukują nowych rynków zbytu oraz taniej i spolegliwej siły roboczej – taką stanowią kobiety, gdyż to one częściej są bez pracy i mają słabszą pozycję jeśli chodzi o możliwości negocjowania warunków. Po upadku przemysłu odzieżowego, Łódź i okolice, włączając Bełchatów, stały się rezerwuarem kobiecej siły roboczej. Liberalizacja globalngo handlu i reformy rynkowe, które otworzyły polską gospodarkę na globalną konkurencję, szybko doprowadziły do upadku prawie wszystkie zakłady włókiennicze, które zatrudniały głównie kobiety. Jednocześnie nie powstawały nowe miejsca pracy, toteż wiele z tych kobiet pozostało bez środków do życia. Obszary przemysłowe, które neoliberalne zmiany szybko przekształciły w zdeindustrializowane tereny z ogromną liczbą bezrobotnych zaczęto wkrótce nazywać wyspami nowej ziemi obiecanej, używając tego określenia bez cudzysłowu. Na stronach portalu internetowego przedsiębiorstwa Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna S.A. przeczytamy, że jest ona „Ziemią Obiecaną inwestycji i jednym z najszybciej rozwijających się obszarów gospodarczych w Polsce. Doskonale położona i skomunikowana, oferuje atrakcyjne tereny inwestycyjne w województwie i Łodzi, kompleksową obsługę procesu inwestycyjnego oraz możliwość skorzystania ze znaczących ulg podatkowych”. Link
W natłoku ogłupiającej propagandy urzędnicy i specjaliści od „komunikacji biznesowej” nie wiedzą już co mówią, przywołując bezmyślnie, gdyż trudno ich posądzać o gorzka ironię, tytuł klasycznego powieści Rejmonta i opartego na niej filmu. Współczesna młoda kadra urzędnicza zna już tylko obecnego Wajdę i jego nudne filmidła, które usankcjonowano pieczęcią narodowej sztuki. Kto pamięta scenę z jego dawnego dzieła o dzikim kapitalizmie łódzkim z początku XX w., kiedy krew z obciętej głowy pracownika plami wychodzące spod krosien białe płótno, temu nowa „ziemia obiecana” może nasunąć inne skojarzenia.
Mniej więcej sto lat później od czasu, w którym toczyła się akcja filmu Wajdy pracownikowi fabryki w Łodzi zostaje ucięta głowa, i to już nie jest film, ale rzeczywistość. Przyczyną wypadku jest rezygnacja z ochrony pracy na rzecz zwiększania wydajności. Prasa w fabryce pralek firmy Indesit zmiażdżyła głowę Tomka Johanna, ponieważ wyłączono zabezpieczenia, aby przyśpieszyć produkcję, co z kolei osiągano przez wyśrubowane normy, jakie narzucała włoska centrala, gdzie zarząd firmy rozliczany jest ze zwiększania stopy zysku i wzrostu wartości akcji Indesitu. Mamy więc do czynienia z anonimowym systemem, gdzie dążeniom do zysku nie towarzyszy odpowiednia regulacja warunków pracy, która efektywnie chroniłaby pracowników. Wypadek miał miejsce dwa lata temu. Proces, który ma ustalić przyczyny tragedii ciągle jeszcze trwa. Zarząd Łódzkiej Strefy Specjalnej na liście swoich osiągnięć nadal chwali się poważną inwestycją firmy Indesit.
W nowym porządku ekonomicznym wszystko kręci się wokół inwestorów. Dla nich są przeznaczone wszelkie przywileje. Zwolnienia z podatków, grunty po atrakcyjnych cenach, dotacje publiczne. Władze lokalne i państwowe robią wszystko, aby przypodobać się inwestorom i nic dla ludzi, którym rzekomo inwestycje mają służyć. Mieszkańcom - pracowitym i zaradnym - ma wystarczyć obietnica pracy. Zgodnie z obecnie panującym porządkiem prawdy, władze państwowe i lokalne, razem z przytakującymi im ekspertami i dziennikarzami cieszą się z każdej zagranicznej inwestycji, wszystkim innym również każą się cieszyć. Mieszkańcom Bełchatowa sugerowano, aby cieszyli się, że „Koreańczycy polubili” ich miasto i okolice. Link Kiedy w 2006 roku zakładano fabrykę Humax, Bełchatowianie rzeczywiście się cieszyli, zwłaszcza kobiety, ale nie długo. Radość zmieniła się bowiem wkrótce w udrękę harówki. „Zbawcze” inwestycje zagraniczne to niezliczone historie pracy ponad siły, stresu i upokorzeń. To czy właściciel jest Koreańczykiem, Hiszpanem czy Polakiem nie ma większego znaczenia dopóty, dopóki w Polsce będą obszary, gdzie praca za 800-900 złotych miesięcznie może być oferowana jako dobrodziejstwo, a liczba ofert pracy w stosunku do liczby zarejestrowanych bezrobotnych ma się jak 1 do 100, co nadal ma miejsce w wielu regionach Polski. Taka sytuacja umożliwia i sankcjonuje wyzysk.
Na przełomie 2006 i 2007 r. hiszpańska firma Greenkett oferowała pracę przy produkcji paneli drewnianych za 850 netto. Firma zainstalowała się w Dębnie pod Poznaniem i zatrudnia głównie młode kobiety. Praca jest ciężka, odbywa się w szkodliwych dla zdrowia warunkach (hałas i pył), w systemie trzyzmianowym. W hali produkcyjnej temperatura w lecie przekracza czasem 40 stopni, a zimą spada poniżej 8. Pracodawca rozwiązuje umowy z tymi pracownicami, które biorą urlopy zdrowotne lub macierzyńskie, co skłania inne kobiety do rezygnacji ze zwolnień w czasie choroby. Ponadto zmusza kobiety do pracy w nadgodzinach, za która nie są odpowiednio wynagradzane. Na początku ubiegłego roku część pracownic założyła w firmie związek zawodowy. Udało mu się skłonić pracodawcę do pewnej poprawy warunków, jednakże kilka miesięcy po założeniu związku jego dwie najbardziej aktywne działaczki zostały zwolnione. Dyrektorem przedsiębiorstwa Greenkett w Polsce jest kobieta. Udało się jej przełamać szklany sufit, ale jej sukces zawodowy uzależniony był od ucisku innych kobiet. Praca za 800 pln brutto, na dodatek w warunkach jak wyżej opisane prowadzi do fizycznego wycieńczenia, a na dłuższą metę do utraty zdolności do pracy. Państwo nie powinno dopuszczać do takich sytuacji, poprzez odpowiednią legislację i wzmocnienie inspekcji pracy czy instytucji związków zawodowych.
Tymczasem, tworzenie klimatu anty-związkowego jest jednym z ważnych elementów tworzenia dobrych warunków dla inwestycji. Prawa człowieka, w tym prawa społeczne czy prawa kobiet są przeszkodą, jakimś zapomnianym osadem dyskursu z przeszłości, który to dyskurs już u nas porzucono. Zastępuje się go dyskursem o formalnej równości (dla większości oznaczającym w praktyce równość w biedzie), o rzekomo powszechnym dobrobycie, o rzekomych dobrych efektach wzrostu gospodarczego dla wszystkich. Nowa mantra głosi, że po zmniejszeniu podatków (efektywne podatki w Polsce są jedne z najniższych na świecie) właściciele i zarządzający firmami zainwestują w rozwój firm, co się automatycznie przełoży na nowe miejsca pracy. Żadne badania empiryczne nie potwierdzają prawdziwości takich stwierdzeń. Chodzi więc o to, aby dyskurs o automatycznie dobroczynnych inwestycjach pełnił rolę dyscyplinarną, wymuszał dostowanie ludzi do globalnych konkurencyjnych rynków, gdzie biedni konkurują z biedniejszymi o miejsca pracy.
Główni społeczni konstruktorzy proinwestycyjnego klimatu, czyli stowarzyszenia typu „Lewiatan”, eksperci od gospodarki przeróżnej maści, jak też politycy rządzącej od niedawna koalicji nabrali ostatnio szczególnej werwy. Komisja „Przyjazne państwo” zabrała się do roboty. Pytanie, dla kogo państwo ma być przyjazne?
Jednym ze sposobów „uprzyjaźniania” państwa ma być nowelizacja ustawy o związkach zawodowych. Jak donosi Dziennik "Polska", „w szeregach Platformy Obywatelskiej topnieje tolerancja dla związkowych przepychanek. W klubie coraz głośniej mówi się o konieczności solidnych zmian w ustawie”. Ta sama gazeta cytuje senatora Tomasza Misiaka, szefa komisji gospodarki w Senacie, który uważa, ze „najważniejsze to powstrzymać mnożące się w zakładach kolejne związki zawodowe. - Pracodawca ma związane ręce, musi z nimi konsultować nawet najdrobniejsze sprawy”. Paniom i panom, którzy o sprawy kobiet walczą usiłując przekonać premiera Tuska czy prezydenta Kaczyńskiego do utworzenia urzędu do spraw równouprawnienia raz jeszcze gratulujemy politycznej przenikliwości.
12.02.08