Samce alfa w czerwonych krawatach
Dodane przez EwaCh dnia October 18 2007 13:07:21
Kampania wyborcza pokazała jak polityka została zredukowana do wojny prawdy z kłamstwem, oraz do kreowania wizerunku, przy czym wizerunek stał się miarą polityka. Po debacie z Kwaśniewskim ogłoszono iż Premier okazał się samcem alfa. Miarą przywództwa było ubranie się w czerwony krawat. Pewnie wszyscy politycy korzystają z tego samego podręcznika, bo niekiedy na ekranach telewizora można było zobaczyć działaczy PO i jak i PiS w czerwonych krawatach. Dyscyplinowani przez swoich pracodawców i w zgodzie z panującymi regułami produkcji prawdy dziennikarze idą za specjalistami od PR jak za panią matką. Nikt nie zająknął się o „programach”, nikt nie zanalizował na serio projektu silnego państwa i konsekwencji urynkowienia państwa. Liczy się skuteczność – bo ja i ty, czyli tępe z założenia masy, niczym psy Pawłowa zareagują na kolor krawata, na wizerunek Tuska jak reprezentanta nowych czasów i kontr-wizerunek Kaczyńskiego jako tego, który urwał się z historycznego zaścianka. Nie trzeba chyba wyjaśniać, co specjaliści od PR i autorzy reklam sądzą o ludziach, do których się zwracają, do jakich cech się odwołują i jakie chcą wzmacniać. Jesteśmy głupi, należy nas karmić sloganami, odwoływać się do prostych skojarzeń i tzw. prymitywnych instynktów. Tyle, że za pośrednictwem dyskursu wyborczego i komercjalizacji polityki zastrzyk z najgorszych instynktów wraca we wzmocnionej dawce do zbiorowej wyobraźni.
Media, szkoła i duszpasterstwo polegają wszak na duchowej tresurze jednostek i społeczeństwa. Pewne twierdzenia czy opisy faktów powtarza się tak długo, aż wszyscy uznamy je za prawdziwe, zwłaszcza, kiedy wypowiadane są z pozycji instytucji obdarzonych społecznym autorytetem. Nikt nie zabrania mówić ani myśleć inaczej, ale gdy pewne „prawdy” nie są kwestionowane - stają się oczywiste i 'naturalne'. Prawda i władza zawsze wzajemnie się wzmacniały. Jednostkami, czy grupami ludzkimi nie można zarządzać bez produkcji 'prawdy' na ich temat, a jednostki i grupy te poddają się władzy kiedy uznają prawdziwość wiedzy produkowanej o nich i o ich społecznym otoczeniu. Kiedy nie mamy języka, aby opisać jak jesteśmy zniewalani, nie możemy się temu przeciwstawić.
W wyborczym komentarzu w Dzienniku, Eryk Mistewicz, jeden z komentatorów politycznych cum specjalistów od wizerunku w jednej osobie całkiem słusznie zauważa, że to nie racje rozstrzygają o wyniku wyborów, ale język. Nie chodzi o programy, ale o wizerunek. Dalsza cześć tekstu to wskazówki, jak kreować wizerunek partii, i ocena wyborczych wystąpień pod tym kątem. Skuteczne według autora są kampanie „stu słów” i uproszczone, kreślone grubą krechą wizje. Każdy może je łatwo zrozumieć. Jako wzór właściwy, bo skuteczny, autor podsuwa PiS i PSL, przy czym szczególnie reklamuje Pawlaka, cytując jego zgrabne metafory i hasła z kampanii PSL-u. Metafory uznaje za znakomite, chociaż są to w istocie merytorycznie puste opakowania bez zawartości. PSL, a w znacznej mierze także PiS, jest w treści programowej neoliberalne, tak samo jak PO, ale to inny poziom dyskusji, który dla specjalistów od wizerunku nie ma znaczenia. W kampanii Tuska komentatorzy sprzyjający PiSowi dostrzegali wyłącznie negatywne etykietki („skopiemy tyłki”, „premier to obciach”). Mieli rację, ale podobne wypowiedzi patologizujące przeciwnika z LiD czy PO można było bez trudu znaleźć także w dyskursie PiS-u.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że tego rodzaju wypowiedzi organizują naszą polityczna wyobraźnię, podpowiadają i utrwalają wzorce mówienia o polityce. Nie mówimy o problemach czy programach, ale wręcz odruchowo przychodzi nam mówienie o osobach, najlepiej w swojskim spowiedziowo-rozliczeniowym stylu. Politycy zachowują sie jak dzieci z przedszkola: to nie ja jestem be, to ty jesteś niegrzeczny. I krzyczą do tzw opinii publicznej, jak do pani w przedszkolu, aby przeciwnika postawiła do kąta.
Specjaliści od wizerunku występujący jako komentatorzy polityczni zachowują się jak chytre liski, które wpadły do kurnika, podgryzły kurom szyje, a potem ubolewają, że kury ledwo gdaczą... bo nie gdaczą o programach. Najpierw sprzedają polityków jako towar, powtarzając w kółko, że najbardziej liczy się „kampania stu słów”, czyli opakowanie, a potem skarżą się, że reklama, a nie zawartość przesądza o tym, co się sprzeda. Politykę urządzono na wzór rynku. Można w ten sposób zarobić na bułkę i masełko... co skwapliwie czyni cała rzesza spin-doktorów.
Media upowszechniają traktowanie polityki jako dyscypliny estetycznej. Tak jest niekontrowersyjnie, łatwo i przyjemnie. Trzeba tylko wyprodukować biernych i posłusznych odbiorców ani broń Boże nie zachęcać ich do robienia użytku z rozumu. Bo przecież nawet w ramach kampanii „stu słów” (prostego przekazu do wyborców – jaki rekomenduje Eryk Mistewicz) można przystępnym językiem mówić o wyborach programowych.
Spróbujmy. PiS chce skasować prawa, które mieliśmy dotąd przynajmniej na papierze. W porównaniu z obowiązującą Konstytucją, uchwaloną po referendum w 1997 roku, w PiS-owskim projekcie nie ma prawa do powszechnej opieki zdrowotnej, płacy minimalnej, strajku ani prawa do zastępczej służby wojskowej. Prawa dzieci zostały „zastąpione” prawami rodziców, „zniknęła” też instytucja rzecznika praw obywatelskich. A wszystko to w imię silnego i taniego państwa oraz katolickiego narodu polskiego. Narodu nie ma, rozpadł się albo nigdy go nie było, trzeba go więc wytworzyć, stąd polityka historyczna. Wprowadzane są coraz to nowe przepisy i rozporządzenia, które odbierają ludziom bezpieczeństwo i ochronę – w tym prawo do prywatności – a zwiększają uprawnienia fiskusa, prokuratora i tajnej albo i innej policji. Człowiek ma być nagi wobec PiS-owskiej władzy. Dla PiS jest nie obywatelem, ale posłusznym surowcem, z którego bierze się majątek narodowy i rodzą dzieci. Reszta to niepotrzebne obciążanie budżetu socjalem. Wzrost dochodu narodowego i wzrost ludnościowy są konieczne, aby realizować projekt silnego państwa narodowego. Tylko co z tego mają ludzie?
Można równie prosto, w stu słowach wyjaśnić, na czym polega neoliberalizm. Z jednej strony jest to prymat polityki ekonomicznej, gdzie główną rolę odgrywa „zdrowy budżet”, czyli obcinanie wydatków socjalnych kosztem zdrowia i życia ludzi. Rządzić należy zgodnie z logiką finansów poszerzoną o dyscyplinowanie ludzi do przedsiębiorczości. Polega to na wdrażaniu rynku we wszystkich domenach życia. Strategie polityczne służą coraz szybszemu pomnażania kapitału finansowego i otwarciu obszarów, które wcześniej nie należały do ekonomii (komercjalizacja i prywatyzacja państwa, w tym policji, ubezpieczeń emerytalnych i zdrowotnych, służby zdrowia i szkolnictwa). Prywatyzacja tworzy firmom nowe możliwości ekspansji. Neoliberalizm głosi, że na dobrodziejstwie wzrostu gospodarczego skorzystają wszyscy, ale jak pokazują statystyki, z tym dobrobytem bywa różnie – vide ponad 4 miliony ludzi żyjących w Polsce poniżej biologicznego minimum albo 15 tysięcy dzieci ulicy w najbogatszym polskim mieście. Tak jak narodowi konserwatyści z PiS uważają, że narodu nie ma i trzeba go dopiero stworzyć, tak neoliberalni teoretycy utrzymują, że rynku nie ma, toteż trzeba go dopiero „wdrażać” – rzecz jasna przy pomocy państwa. Szkoła, szpital, całe państwo musi funkcjonować jak firma. Kobiety i mężczyźni powinni kierować się kalkulacją osobistego interesu, być przedsiębiorczy, konkurencyjni, sprawni, dyspozycyjni w trybie 24/24, odpowiedzialni za inwestowanie w siebie jak w formę kapitału. Kobieta powinna być nie tylko ofiarną bizneswoman, czyli wielozadaniową, dyspozycyjną pracowniczką, ale i matką superdziecka, zobowiązaną wyposażać je do sukcesu i inwestować w jego zdolności do pomnażania bogactwa. Bogactwo odgrywa dużą rolę jako wyznacznik statusu społecznego, znak boskiej łaski, cel życia i króliczek, za którym trzeba wiecznie gonić. Ci, którzy przegrają w wyścigu, to zbędne ludzkie odpady i rozmaici odmieńcy. W takiej rzeczywistości żyjemy, choć nikt nas nie pytał, czy tego chcemy. Neoliberalne reformy wprowadzano albo metodą stanu wyjątkowego (tzw. ustawy Balcerowicza, które Sejm przedyskutował i przyjął w ciągu tygodnia), albo przez powoli wdrażane zmiany, jak reforma opieki medycznej, która przeobraża ochronę zdrowia w rynek chorób. Każda dolegliwość musi być wyceniona. Szpital czy przychodnia nie leczą, kiedy ktoś jest chory, ale kiedy zobaczą podpisany kontrakt.
Politykę neoliberalną wdrażały minione rządy, SLD jak i PiS, obecnie już bez znieczulenia wprowadzi ją rząd PO i PSL. Pytanie o konstytucję jest ciągle na czasie, bo jak niedawno ogłosili panowie Gowin (PO) i Ujazdowski (PiS) koalicja POPISu ma się odnowić wokół projektu zmiany Konstytucji.
Niestety na zadawaniu krytycznych pytań, na „detoksie” zbiorowej wyobraźni i na prostych wyjaśnieniach nie można zdobyć sławy ani zrobić kasy. Każdy chce a właściwie musi być sławny i bogaty, więc dostosowuje się do zastanych parametrów. Aby polityczno-ekonomiczny układ, w którym żyjemy, mógł się utrzymać, konieczna jest nieustanna tresura i konformizm. Sprowadzanie politycznego komentarza o dyskursie wyborczym do „samca alfa w czerwonym krawacie”, problemu kto, kiedy i z której strony wszedł do studia, prosty podział na swoich i obcych i gra w „kto jest złodziejem, a kto ma czyste rączki” – wszystko to służy właśnie całkowitemu dopasowaniu.
„Transformacja” – jej materialne efekty razem z systemem bodźców finansowych – nie pozostawiała wielkiego wyboru. Poruszaliśmy się w ciasnych ramach z gotowymi, danymi z góry parami możliwych postaw. Konserwatysta albo neoliberał, a najlepiej mieszanina obydwu, jak koliber od o. Rydzyka, czy może oświecony „młody moher” z Dziennika – niczego innego nie można było nawet pomyśleć... Chodzi więc nie tylko o komentarz Eryka Mistewicza czy innych fachowców od wizerunku. Przeobrażanie demokratycznych instytucji w rynek polityczny i estetyzacja polityki ma charakter systemowy. Walter Benjamin pokazał, że estetyzacja polityki jest powiązana z wdrażaniem faszyzmu. W potocznym przekonaniu faszyzm to Hitler, czarne mundury SS, obozy pracy i obozy zagłady. Pytanie, jak to wszystko było możliwe, sprowadzono do epopei walki dobra ze złem. Po zwycięstwie aliantów wystarczyło wskazać winnych i postawić ich przed Trybunałem Norymberskim, aby problem faszyzmu był rozwiązany. Benjamin (podobnie jak później Foucault czy Agamben) dają inne odpowiedzi na pytanie, jak możliwy był faszyzm. Według Benjamina jedną ze strategii stosowanych przez nazistów dla zdobycia władzy była estetyzacja polityki. Masowe wiece, marsze, czerwone sztandary oraz dyskurs o krzywdach dawały masom poczucie sprawczości i nadzieje na zadośćuczynienie. Faszyzm daje [masom] głos, ale nie przyznaje im praw, pisze Benjamin. Logiczną konsekwencją faszyzmu jest estetyzacja życia politycznego. Pogwałcenie mas, które faszyzm ze swoim kultem Führera powala na kolana, ma swój odpowiednik w przemocy nad aparatem kultury, który faszyzm wprzęga w tworzenie rytualnych wartości. Kulminacją wszystkich wysiłków na rzecz estetyzacji polityki jest wojna.
Ewa Charkiewicz