We Francji lat siedemdziesiątych sytuacja była prosta r11; pracowało tak niewiele zamężnych kobiet, że w istocie ich położenie ekonomiczne dawało się określić przez odniesienie do klasy społecznej ich mężów. Dziś jednak jest to trudniejsze: wiele kobiet pracuje i zarabia na siebie, ale czy to znaczy, że w wymiarze klasowym ich sytuacja jest przejrzysta? Czy też ich pozycja klasowana nadal pozostaje dodatkowo zdeterminowana przez fakt, iż są kobietami? Jak w tym kontekście możemy skomentować ostatni rKongres Kobiet Polskichr1;?
Dla mnie z jednej strony dobrze że takie inicjatywy jak kongres w ogóle się pojawiają, Inna sprawa, że nie czuję sie na nie faktycznie zaproszona (jadąc tam czułabym się jak stereotypowy wieśniak wchodzący bez butów do pałacu). Poza tym termin i miejsce ich przebiegu wykluczają tysiące kobiet (nauczycielki właśnie kończące rok szkolny, matki dzieci rozpoczynających wakacje, te kobiety które po prostu nie stać na opłacenie sobie pobytu w Warszawie i dojazdu do niej...)
Tutaj warto zwrócić uwage na różnice między kobietami i to, że w imprezach typu kongres te, które bardzo skorzystały, dość bezwstydnie uzurpują sobie prawo do reprezentowania tych, które straciły - co więcej, cęsto po prostu wyzyskiwanych przez nie. Bo obecność w radzie programowej czterech przedstawicielek Lewiatana (który domaga się dekonstrukcji kodeksu pracy i łatwiejszego zwalniania pracowników, a więc i pracownic oraz ograniczenia ich praw do urlopu i do nauki) to nie tylko ich obecność jako kobiet, też jako naprawdę drapieżnych kapitalistek - wyzyskiwaczek.
Właśnie to się nam wydaje najbardziej niepokojące: jak ograniczanie wolności realnych (kwestie habitusu tu się moim zdaniem wpisują jak najbardziej, ale też właśnie terminarze czy ekonomia) oznacza "ociosywanie" kolektywnego podmiotu tak, żeby nam pasował...