KUBISA, JULIA JESTEŚ LEKIEM NA CAŁE ZŁO – o pomyśle urlopów wychowawczych dla babć i opiekunkach rodzinnych. 2009
Tak mogłaby zaśpiewać minister Radziszewska każdej kobiecie w Polsce. Ciekawe czy wie, że prezentując pomysł wymycia kobiet w średnim wieku z rynku pracy powiela pomysły Gierka wdrożone w życie w 1975 roku. Wtedy to wprowadzono wcześniejsze emerytury dla kobiet, by zamiast pracować zajmowały się wnukami. A pobudki rządzących podobne – jak rozwiązać problem opieki nad dziećmi nie wydając zbyt wiele z państwowej kasy? Przerzucić odpowiedzialność za dzieci na ich babcie.
Przyjrzyjmy się czasom PRL bo wiele się z nich możemy nauczyć w kwestii podejścia do instytucji opieki nad dziećmi. Najwięcej w żłobki i przedszkola zainwestowano w latach 1945 – 55, w myśl zasady „cały naród buduje swoją stolicę”, a dzieci w tym słusznym czynie nie powinny przeszkadzać. Kobiety miały być najpierw robotnicami, a potem matkami. Kiedy już to i owo odbudowano, a przy okazji nastał Gomułka, okazało się, że kobiety już nie są aż tak bardzo potrzebne przy taśmie, zatem odesłano je do domu wykorzystując prostą metodę nieinwestowania w przedszkola i żłobki. I od lat 60tych przyrost miejsc w rzeczonych instytucjach był niewielki, za to potrzeby pracujących matek coraz większe, czego efektem było przeludnienie grup przedszkolnych i żłobkowych. Stąd pewnie czarna legenda strasznych prlowskich żłobków. Na tle Gomułki Gierek wypada przedsiębiorczo, bo nie tylko przyzwala na przeludnienie przedszkoli i żłobków, ale też wysyła na wcześniejsze emerytury kobiety w średnim wieku. Skutki wcześniejszych emerytur kobiety odczuwają do dziś, mając mniej w kieszeni i gorszą pozycję w pracy od momentu ukończenia 50 lat.
Za to obecnie młode Polki odczuwają skutki polityki samorządów i państwa prowadzonej od 1990 roku, od kiedy to zamknięto ¾ żłobków i 1/3 przedszkoli, jako że posługujący się interesującą logiką samorządowcy stwierdzili, że skoro przyrost naturalny jest niski, to trzeba pozamykać jak najwięcej tych placówek. A że brak miejsc dla dzieci odstraszy kolejne roczniki młodych kobiet od zachodzenia w ciążę? No taka to właśnie logika. Aha, a poza tym kobieta powinna siedzieć z dzieckiem w domu, jak to się mawiało w latach 90tych.
Tymczasem Unia Europejska nalega, aby w 2010 roku liczba dzieci w przedszkolach wzrosła do 90% a w żłobkach do 33%. Na razie mamy rok 2009 i 2% żlobkowiczów i 38% przedszkolaków.
Te dane pokazują, że kobiety chcące mieć dzieci w Polsce nie mają realnego wyboru, szczególnie w kwestii opieki nad dziećmi do lat 3. Ta resztka żłobków, które pozostały, mieści się w dużych miastach. Alternatywa jest taka, albo zostać w domu, albo zostawić dziecko pod opieką babci. Albo wynająć opiekunkę, ale to nie jest finansowo dostępna opcja dla każdej kobiety. Zatem albo mama albo babcia, która skorzystała z wcześniejszej emerytury. A skoro ż wcześniejszych emerytur ma już nie być, więc minister Radziszewska spieszy z pomocą w postaci urlopu wychowawczego dla babci i dziadka. Urlop ten będzie się liczył jako okres składkowy. Super, ale w gruncie rzeczy pomysł się niewiele różni od gierkowskich wcześniejszych emerytur.
Drugi pomysł to dotowane przez państwo opiekunki rodzinne, zajmujące się np. trójką dzieci do lat 3. Idea ta powinna być dodatkiem, a nie głównym punktem planu polityki rodzinnej. Opiekunce rodzinnej może się po dwóch latach praca znudzić, albo jej dziecko osiągnie wiek przedszkolny. Kiedy opiekunka zechce zmienić pracę, tym samym zniknie miejsce opieki nad dziećmi. Natomiast w żłobku, nawet jeśli jedna pracownica odejdzie po jakimś czasie, to zostaną inne, zostanie infrastruktura.
Opiekunka rodzinna nie rozwiąże też problemu na wielkich osiedlach nowych dzielnic, gdzie potrzeby rodziców są znacznie większe i kilka kobiet zajmujących się razem dziesięciorgiem dzieci po prostu nie wystarczy. Zgadzam się, że dla bardzo małych dzieci mała grupa może być świetnym rozwiązaniem, projekt (a chyba raczej pomysł) daje też zatrudnienie np. młodym matkom. Ale bez większych inwestycji w żłobki i przede wszystkim miniżłobki (czyli mniej dzieci, ale w publicznym budynku, a nie prywatnym mieszkaniu) oraz przedszkola, ten projekt to tylko rozwiązanie częściowe, kosmetyczne, maskujące prawdziwy problem jakim jest żenująco niski poziom publicznej oferty zorganizowanej opieki nad dzieckiem.
Ciekawe zresztą, czy pomysłodawczyni uda się przekonać rządowych kolegów do dofinansowanie opiekunek przez państwo. Szczerze mówiąc, śmiem wątpić. Od 1989 roku nie było w Polsce takiej sytuacji, w której państwo dotowałoby cokolwiek związanego z rodziną, oprócz nieszczęsnego becikowego, które w budżecie rodziny z niemowlakiem albo nie jest znaczącą pozycją, albo jest wydawane na bieżące potrzeby, bo nie jest to systematyczne wsparcie. Jest też od zeszłego roku ulga rodzinna, czyli kolejne tysiąc złotych, co może starczyć np. na czesne w państwowym przedszkolu na kilka miesięcy. Tyle, że najpierw to przedszkole musi być, a potem trzeba się do niego dostać. Minister Radziszewska nie chce mówić o przedszkolach, bo są one oczywiście w gestii samorządów. Niemniej jednak jak najbardziej może zachęcać do ich tworzenia – a tego nie robi. Można podejrzewać, że projekt polityki rodzinnej proponowany przez minister Radziszewską skończy się kolejnym już przerzuceniem odpowiedzialności za dzieci na rodzinę, jak u Gierka – na babcie, a dofinansowanie opiekunek spali na panewce.
Jednak, co z tymi co babci nie mają? Których babcie pracują, realizują się w pracy zawodowej i nie chcą swoich pasji zamieniać na codzienne zmienianie pieluch uważając, że w ten sposób zrealizowały się już przy swoich dzieciach? Co z tymi, którzy po prostu nie chcą, żeby babcia zajmowała się dzieckiem, bo większe zaufanie mają do profesjonalistek ze żłobków, które w przeciwieństwie do wielu babć mają pełne szacunku podejście do dzieci i zaktualizowaną wiedzę na temat ich żywienia i pielęgnacji?
Jesteś lekiem na całe zło kobieto polska, bo zapewnisz przetrwanie w kryzysie gospodarczym naszemu państwu. Bo będziesz rodziła (choć minister Kopacz nie zająknęła się o poprawie warunków na polskich porodówkach, szczególnie w kwestii horrendalnych cen znieczulenia), bedziesz pracowała, a dzieckiem zajmie się twoja wykopana z rynku pracy mama. Dzięki czemu przyrost naturalny na pewno wzrośnie, bo młode mamy pewniej poczują się myśląc, że ktoś zajmie się ich dziećmi. A dzieci te, zrodzone ku chwale przyrostu, zapracują na nasze emerytury, a konsumując tysiąc złotych więcej rocznie uchronią nas przed skutkami kryzysu gospodarczego. Ktoś tu chyba śni.
Projekt minister Radziszewskiej jest ciekawym fenomenem bo z jednej strony jest wybitnie konserwatywny (dzieckiem najlepiej zajmie się rodzina), z drugiej strony wybitnie neoliberalny bo promuje wyłącznie tak elastyczną i nietrwała formę opieki nad dziećmi jak opiekunka rodzinna. I przede wszystkim, nic pośrodku, ani żłobka, ani przedszkola. A na dodatek doskonale współgra zarówno z praktykami stosowanymi w PRL jak i w III RP. Wszystko w imię minimalizacji kosztów i wycofania się państwa z kwestii socjalnych. Ale w sumie czemu się dziwić, w końcu to PO.
Zainteresowanym polecam artykuł
Heinen J., Wator M. „Child care in Poland before, during and after Transition: Still a Women’s Business” Social Politics: International Studies in Gender, State & Society 2006 13(2):189-216