Wściekłość to uczucie, które rodzi się na skutek zagrożenia.
O legandarnej dziennikarce z Florencji, Orianie Fallaci, w Polsce słyszeli niemal wszyscy. Tak, to ta, która przeprowadziła kiedyś słynny wywiad z Wałęsą. I inne słynne wywiady z politykami.
Ten niegramotny łajdak podczas rozmowy ze mną nie był w stanie wyartykuować poprawnego zdania, pisze o swym interlokutorze Fallaci, ale słowa te nie dotyczą Wałęsy. Słowa te dotyczą Arafata i są po prostu próbką stylu legendarnej dziennikarki, która swą dziennikarską pokorę w poszukiwaniu prawdy zastąpiła w pewnej chwili wściekłością.
Wściekłość to wyraz niemocy i pochodna strachu.
Oriana Fallaci - która kocha zachodnią cywilizację, której symbolem są nowojorskie drapacze chmur, które cudowniejsze są od siedmiu cudów świata razem wziętych - wrześniową tragedię w Nowym Jorku uznała za początek nowej Apokalipsy. Apokalipsy, której nadejście przeczuwała zresztą od dawna.
Bo Oriana Fallaci to nie tylko ta, która rozmawiała z Wałęsą, ale też ta, która w długich brodach, wielbłądzim mleku i meczetach dawno temu już rozpoznała diabła i dlatego od początku wdzięczna była Sowietom za inwazję na Afganistan. To ta, która niczego tak się nie boi, jak właśnie muzułmanów i już na sam ich widok rozpuszcza się ze strachu jak wrzucona w ogień kostka masła.
Bo muzułmanie z natury swej są terrorystami, a ci, co jeszcze nie są, i tak lada dzień będą. I nas w ramach dżihadu powybijają jak kaczki, albo zmuszą do picia wielbłądziego mleka. Bo wyznają mściwego boga. Bo są pozbawieni kultury i manier i nie znają angielskiego. Bo samym już swym wyglądem urągają kanonom zachodnich estetyk. Bo to ponure i zarośnięte bestie, które nie dość, że w przeludnionym świecie zajmują aż tyle miejsca, to jeszcze śmią negować tak oczywistą przecież wyższość hamburgera nad kebabem.
Wprawdzie mama powtarzała kiedyś małej Orianie, że to różnorodność właśnie czyni świat piękniejszym, no ale było to tak dawno już temu, że wraz z innymi bajkami od dawna przestało być prawdą. W świecie dorosłej Oriany nie ma miejsca na pokojową symbiozę hamburgera z kebabem. Pozostaje tylko desperacka alternatywa: albo hamburger, albo kebab. Więc gdyby Fallaci była takim, na przykład, prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki, to za spożywanie kebaba skazywałaby na banicję. I za wizytę w meczecie też. I za turban i brodę, i za picie wielbłądziego mleka, i za miłość do kultury, która się buntuje przeciw hegemonii hamburgerów. I za niekochanie Ameryki w ogóle. Każdy, kto zamiast God save America śpiewa Allah Akhbar, każdy, kto zasłania dekolt i odmawia biegania z gołą pupą, każdy, kto śmie negować monopol na piękno w postaci nowojorskich skyscrapers, mówiąc krótko, każdy, kto ma czelność różnić się od nas obyczajem i gustem, zostałby bezwarunkowo wygnany. Z amerykańskich ulic, z uczelni, z życia. Wygnany prewencyjnie i na zawsze. Wygnany, jak proponuje Oriana Fallaci, za pomocą jednego ostrego kopa w ten niewdzięczny, obcy i grozę budzący muzułmański tyłek.
Wściekłość jest pochodną strachu.
Oriana Fallaci, która mieszka dziś samotnie na Manhattanie, nie wpuszcza nikogo do domu i nie udziela wywiadów, ma święte prawo posiadać własne zdanie, i ma też oczywiście prawo zdanie to wypowiadać publicznie. Co też od zawsze czyni, a jej słynny esej "Wściekłość i duma", z którym także i polski czytelnik mógł się rok temu zapoznać dzięki Gazecie Wyborczej, błyskawicznie obiegł świat.
I bardzo dobrze. Tak jak dzień i noc się składają na dobę, tak znajomość czyichś poglądów kształtuje naszą własną świadomość.
Jak jednak pojąć istotę doby, jeśli poznało się tylko noc? Jak kształtować świadomość, jeśli prócz głosu CNN - i jego echa w postaci głosu Oriany Fallaci - nie dochodzą prawie żadne inne głosy?
*
"Rządy i politycy muszą w końcu zrozumieć, że manipulowanie potężnymi ludzkimi uczuciami ślepego gniewu, w celu osiągnięcia krótkowzrocznych celów, może wprawdzie przynieść krótkotrwałe korzyści, ale też że podobne działania nieuchronnie niosą ze sobą katastrofalne następstwa. (..) Inteligentne rakiety nie są wystarczająco inteligentne i wysadzą w powietrze wielkie magazyny tłumionej furii."
Słowa te napisała Arundhati Roy, pisarka i działaczka na rzecz praw człowieka, która urodziła się w Indiach, we Florencji studiowała architekturę, a obecnie mieszka w Szwajcarii.
W Polsce Arundhati Roy znana jest jako autorka książki "Bóg małych rzeczy". To piękna książka o miłości w kastowym systemie Indii i na pewno warto ją przeczytać. Równie jednak, a może i nawet bardziej warto przeczytać też jej inne wypowiedzi. Na przykład esej pt."Wojna to pokój", którego fragment właśnie zacytowałam. Esej ten ukazał się pół roku wcześniej niż esej Oriany Fallaci, w październiku 2001, w indyjskim Outlook Magazine i błyskawicznie przedrukowały go pisma tego kalibru co Guardian i Spiegel.
Arundhati Roy pisze: "Nic nie może usprawiedliwić ani uprawomocnić terrorystycznego zamachu, obojętnie, czy dokonują go religijni fundamentaliści, nieregularne oddziały obywatelskie, narodowy ruch oporu - czy też uznany rząd jakiegoś państwa, pod płaszczykiem wojny odwetowej."
I pisze dalej:
"(...) Zapomnijcie na chwilę retorykę i zastanówcie się, że przecież świat nie zna dotąd żadnej rozsądnej definicji "terroryzmu". Kto dla jednych jest terrorystą, jest dla innych najczęściej bojownikiem o wolność."
I jeszcze dalej:
"Lud rzadko wygrywa wojny, rządy rzadko je przegrywają. Ludy tracą życie, zaś rządy zmieniają skórę i regenerują się niczym łeb hydry. (...) Po obu stronach ludność jest zakładnikiem swoich własnych rządów oraz ich działań. Nawet o tym nie wiedząc, ludzie obu krajów dzielą wspólny los: muszą żyć w zasięgu ślepego i nieprzewidywalnego terroru. Każdemu ładunkowi bomb zrzuconych na Afganistan odpowiada w Ameryce eskalacja masowej histerii z powodu wąglika, uprowadzeń i innych terrorystycznych działań."
Powyższe fragmenty eseju Arundhati Roy znalazłam po polsku w Internecie, na stronie "dziennikarzy wędrownych". Przetłumaczony został w całości i wiernie, choć - nie wiem dlaczego - anonimowo. Nie wiem też, ilu polskim czytelnikom udało się na tę stronę dotrzeć. Może dziesięciu, może dwustu.
Arundhati Roy muzułmanów się nie boi. Arundhati Roy wyjaśnia, skąd bierze się lęk przed muzułmanami. Nie usprawiedliwia terrorystycznych zamachów, ale koryguje narzuconą przez Waszyngton definicję terroryzmu. Szuka przyczyn obecnej sytuacji i przyczyny te rozdrapuje jak rany. Podaje długą listę krajów, które polityka USA doprowadziła do ruiny i nędzy. Opowiada o tym, przez co przejść musi ofiara, aby w końcu stała się katem. Ostrzega przed ślepym gniewem.
Przemysł zbrojeniowy, naftowy i wielkie konglomeraty medialne USA, a nawet sama polityka zagraniczna, kontrolowane są przez te same kartele.(...) gadanina o "wojnie i cywilizacji" czy "dobrym i złym" nieomylnie trafia do wyobraźni głęboko zatroskanych, skołowanych ludzi, których duma została właśnie zraniona, których bliscy i ukochani zostali zamordowani, których gniew jest świeży i ostry. Gniew ten jest cynicznie podsycany przez rzeczników rządu, jakby chodziło o codzienną dawkę witamin lub środków antydepresyjnych.
*
Przedrukowany w Gazecie Wyborczej esej Oriany Fallaci poruszył polskie serca, wzbudził grozę i zagrzał do walki z międzynarodowym terroryzmem. Nad esejem Arundhati Roy w Polsce nie zamyślił się nikt, bo nie opublikowała go żadna z polskich gazet.
Na dobę składa się noc i noc.
*
Oriana Fallaci pomogła nam się wreszcie godziwie bać.
I nie jest to tym razem żaden z naszych nudnych jak flaki i prowincjonalnych lęków, nie lęk przed złodziejami, powodzią, żydokomuną, alkoholizmem, Brukselą, rzeżączką czy wandalizmem, nie prastary lęk przed Niemcami nawet, ale supernowoczesny i w pełni zautomatyzowany lęk z importu - lęk przed globalnym terroryzmem. Polska dorosła do przyjęcia nowego lęku, a dorosłość tę godnie demonstruje.
Żółte wstążeczki solidarności z ofiarami terroru noszono w Warszawie dłużej niż w Nowym Jorku, w przeciwieństwie zresztą do wstążeczek czerwonych, których w trakcie Swiatowego Dnia Aids nad Wisłą nie założono wcale. Polska była też jedynym krajem na trasie europejskiej pordóży Busha juniora, w którym Bush junior przez okno limuzyny nie musiał oglądać wzniesionych ponad tłumem transparentów Stop the war i No blood for oil.
Zaszczepiony w dziarską polską duszę lęk przed terroryzmem przyjął się bowiem o niebo lepiej niż trywialny lęk przed dziesiątkującą ludzkość chorobą i stał się ulubieńcem rządu, a co za tym idzie - mediów.
Bez wizy znaleźliśmy się w Ameryce.
I choć jeszcze nie za bardzo odróżniamy Araba od Wietnamczyka, i choć większość z nas nie wie nawet, po czym poznać muzułmanina, to wszyscy już wiemy, że to nie Aids (i nie klimatyczne zmiany, i nie cyniczna polityka wyzysku jedynego mocarstwa, i nie postępująca nędza w coraz większych regionach świata), ale że to właśnie on, islamski terrorysta, zagraża naszemu szczęściu.
W każdej chwili może się samowysadzić w naszych delikatesach.
Może skazić nam wąglikiem wątrobiankę.
Może podłożyć bombę w muszli koncertowej lub w sexshopie.
Może bazylikę w Licheniu przerobić na meczet.
Do kartonów z Łaciatym może wstrzyknąć wielbłądzie mleko.
Jeśli w stadzie nie dzieje się dobrze, to niepokój stada niezwłocznie należy skierować na coś zupełnie innego. Wszcząć działania propagandowe i podstawić takiego diabła, którego stado przestraszy się jeszcze bardziej. I utrzymywać potem stado w nieustannym lęku i nie dopuścić do tego, by zaczęło myśleć. Zagłuszyć ewentualne pytania i nagłośnić gotowe odpowiedzi. Pokazywać diabła na okrągło w telewizji, pisać o nim w prasie i komentować go w radiu. Propaganda bowiem jest dla demokracji tym, czym dla państwa totalitarnego pałka, a wspierana przez wykształcone klasy, może zaowocować wspaniałymi rezultatami.
Powyższe opinie wyraził w swym wykładzie na temat kontroli mediów Noam Chomsky, który w Polsce znany jest głównie jako twórca gramatyki generatywnej. Chomsky w rzeczy samej jest profesorem lingwistyki w Massachusetts Institute of Technology, od dłuższego czasu jednak głośniej o nim w świecie nie tyle dzięki sukcesom językoznawczym, co działalności politycznej. Noam Chomsky jest autorem ponad dwudziestu książek, w których rozprawia się między innymi z fenomenem propagandy, i w których bezkompromisowo krytykuje politykę zagraniczną USA. Poglądy jego, jak każdą drażliwą opcję, zwykło się określać mianem kontrowersyjnych.
W USA Chomsky nie ma dostępu do żadnego z oficjalnych mediów. A więc pisze on dalej książki, i niestrudzenie podróżuje z odczytami. Cierpliwie tłumaczy wypełnionym po brzegi salom, że podstawą propagandowych działań jest fałszowanie historii, ściemnianie faktów i cynizm. Że rządy stworzoną przez siebie paranoję lęku wykorzystują do promowania własnych interesów. I że po to podstawiają nam diabła, by odwrócić naszą uwagę.
"Dawniej mieliśmy na podorędziu potwory, z których stale mogliśmy korzystać: Rosjan. (...) Ponieważ płyta się zdarła, Bush musiał wynaleźć nową (..). Przyszła więc kolej na międzynarodowy terroryzm, opętanych Arabów i nowego Hitlera Saddama Husseina".
Chomsky przewidział dalekosiężne skutki zamachów na Nowy Jork i Waszyngton, które dotkną głównie biednych i uciskanych tego świata. I które uciskanych tych jeszcze bardziej zjednoczą przeciw uciskającym. I dlatego też militarna odpowiedź na akty terroru to, zdaniem Chomsky"ego, idealny wprost prezent dla Bin Ladena.
"(...) Masywny atak, który pociągnie za sobą ofiary wśród muzułmańskiej ludności, jest dokładnie tym, czego oczekuje Bin Laden i jego zwolennicy. USA i ich sprzymierzeńcy wpadają w ten sposób, jak to ujął francuski minister spraw zagranicznych, w <>."
Swoje poglądy na temat 11. września Noam Chomsky przejrzyście ujął w cieniutkiej książce pt. 9.11, z której pochodzi powyższy cytat. Książka ta rozeszła się po świecie w imponującym tempie. Można się z nią zgodzić albo można wejść z nią w polemikę, w obu jednak przypadkach należy ją najpierw przeczytać.
W Polsce książka ta nie ukazała się do dziś.
*
A ile osób w Polsce wie, kim jest Michael Moore? Nie ten od Bonda, ten od Bonda to był Roger. I nie Juliane Moore! Ja pytam o Michaela Moore"a.
Michael Moore, w sensie fizycznym, a być może i medialnym, jest większy niż Arundhati Roy i Noam Chomsky razem wzięci, i w samolocie zajmuje mniej więcej tyle miejsca, co rozłożona Gazeta Wyborcza. Poza tym ma on pogodną buzię, studniowy zarost, mądre oczy buldoga i genialną zdolność do wyprowadzania z równowagi skorumpowanych mężów stanu.
Od ponad roku Michael Moore jest autorem dwóch bezprecedensowych arcydzieł politycznej satyry - książki "Stupid White Men" oraz filmu "Bowling for Columbine".
Bezprecedensowość owa polega między innymi na tym, że w dzisiejszych czasach ani książka, ani flim praktycznie nie miały szans na zaistnienie. A jednak zaistniały. Co więcej - zaistniawszy, natychmiast trafiły na listy bestsellerów, i to nie tylko w Europie, ale też - mimo kompletnego braku promocji - w USA.
"Stupid White Men" to książka, która, jak to napisano w Wielkiej Brytanii, powala swym absolutnie niewiarygodnym dowcipem i pasją w duchu Jonathana Swiftsa i jest prawdziwym dziełem sztuki. A niemiecki wydawca Piper rekomenduje ją następująco: Republika bananowa USA - W Białym Domu siedzi "prezydent", którego nikt nie wybrał, i rządzi wraz z juntą, złożoną z biznes-kolegów swojego tatusia. Michael Moore (..) w swojej zjadliwej satyrze bezlitośnie rozlicza się ze Stupid White Men na szczycie amerykańskiego rządu. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy nadal wierzą w "bezwarunkową solidarność" z USA.
Streszczanie książek, podobnie jak i streszczanie filmów, zawsze uważam za zbrodnię, więc powiem tylko, że "Stupid White Men" to arcyciekawy, arcyśmieszny i formalnie genialny dokument na temat Ameryki pod rządami prezydenta, który "bombarduje kraje, których nazw nie jest w stanie wymówić", a którego Michael Moore czule nazywa baby-Bushem.
Film "Bowling for Columbine", który powstał po 11.września, jest poniekąd uzupełnieniem książki, która powstała przed 11.września. Tytułowe Columbine to nazwa szkoły w Littleton, w której dwóch uczniów za pomocą broni palnej dokonało rzezi kolegów i koleżanek, a bowling stąd, że przed ową rzezią chłopcy ci, jak gdyby nigdy nic, rozegrali partyjkę kręgli. Nie jest to jednak, wbrew pozorom, film o makabrycznych skutkach powszechnego dostępu do broni palnej. Jest to film o motywach, które skłaniają do posiadania broni.
"Bowling for Columbine", podobnie jak "Stupid White Men",to portret kultury, którą rządzi strach. To obraz państwa, które lęki swych obywateli nieustannie podsyca i instrumentalizuje. To materiał do refleksji nad źródłami naszych własnych lęków.
Martwi mnie fakt, że społeczeństwa Europy caraz bardziej upodabniają się do USA. I nie chodzi mi o restauracje McDonald"s czy ekspansję hollywoodzkiech produkcji, które też są niepokojące, ale to nie one prowadzą do waszego upadku. Upadek zaczyna się w chwili, gdy porzucacie własną etykę i wrażliwość, i przejmujecie naszą, powiedział w wywiadzie dla Spiegla Michael Moore.
Ani o filmie, ani o książce Michaela Moore´a nie słyszał w Polsce nikt.
*
Ameryka jest dobra.
Muzułmanie są źli.
Doba składa się z nocy i nocy, a niezakłócona refleksją ciemność sankcjonuje "bezwarunkową solidarność" w walce z terroryzmem.
WĘDROWIEC pismo dziennikarzy wędrownych. zima 2003 nr 4 Link