„Fakt” i „Super Express” przeznaczone są dla tego samego typu czytelników, a mianowicie dla osób niezamożnych i niewykształconych. Ich przekaz charakteryzuje się bezpośredniością i ostrością; pełno w nich oskarżeń, podejrzeń i nagonek na wybrane osoby. Z założenia mają wyrażać nastroje tak zwanej „ulicy” i reagować szybko na ich zmiany. Sprawy, o których piszą, dotyczą wszystkich. Brukowce mistrzowsko podsycają i rozniecają lęk, a także poczucie wrogości. Z drugiej strony, potrafią generować poczucie jedności (zwłaszcza narodowej) i mobilizować ludzi w obronie wybranych wartości.
Ich sposoby działania różnią się jednak dość znacznie. Podczas gdy „Fakt” stworzył spójną strategię ideologiczną, polegającą na indywidualizowaniu problemów społecznych i przenoszeniu ludowego gniewu na osoby i zjawiska odbiegające od arbitralnie przezeń wyznaczonej „normy”, „Super Express” daje wyraz zmiennym nastrojom mas w sposób bardziej chaotyczny, zależny od potrzeby chwili. Różnica wynika z większego „profesjonalizmu” dziennika Axela Springera i jego długiego, niechlubnego doświadczenia w mistrzowskim zagospodarowywaniu społecznych obaw dla celów prawicowej polityki. Wiążą się z tym także większe ambicje „Faktu”, który nie tylko wypowiada się w bieżących kwestiach politycznych, ale także „urabia” partie i ich programy, realizując własny, szeroko zakrojony projekt dotyczący kwestii obyczajów i gospodarki.
Nie twierdzę, iż Super Express jest całkiem wolny od tego typu strategii i ambicji. Widać jednak gołym okiem, że jego działania są częściej reakcjami na wydarzenia aniżeli ich aktywnym kształtowaniem. Pomimo, że Super Express hołduje tej samej, prawicowej opcji, co „Fakt”, o wiele mniej w nim celowego zakłamywania całej rzeczywistości społecznej, co z powodzeniem realizuje zamożna konkurencja. Zamiast tego, dokonuje agresywnych wypadów przeciwko osobom i partiom reprezentującym nienawistną mu opcję, nie wiążąc ich jednak z konkretną – w tym wypadku lewicową – ideologią. Bierze się to, jak można podejrzewać, z nieświadomości – o jaką dziś w Polsce z oczywistych względów nietrudno - na czym w ogóle polega lewicowa wrażliwość i sposób myślenia. „Fakt” różni się tym, że – wywodząc się z Niemiec – zna doskonale przekonania autentycznej lewicy. Z tego względu łatwiej mu idzie deprecjonowanie postępowych przekonań, a także skuteczne eliminowanie i przekształcanie mocno zakorzenionych w umysłach ludzi lewicowych intuicji w coś zgoła przeciwnego.
Z tego, że Super Express to jedynie uczeń potężnego i doświadczonego czarnoksiężnika, biorą się jego pozytywne strony. Podczas gdy „Fakt” potrafi każdy element życia społecznego tak zmanipulować, by stanowił dowód na poparcie jego antyspołecznej demagogii, Super Express w niektórych sprawach utożsamia się – oczywiście, z koniunkturalnych względów - z tymi przekonaniami mas, które jakimś cudem oparły się wszechobecnej manipulacji. Tak dzieje się w kwestii podejścia do polskiej obecności w Iraku, którą gazeta uporczywie i konsekwentnie krytykuje, nawołując prezydenta i premiera do jak najszybszego zakończenia „najkrwawszej polskiej misji” (26 stycznia). Dla porównania, „Fakt” oskarża jej przeciwników o to, że dali się zastraszyć terrorystom…
Inną dziedziną, w której ujawniają się rozbieżności pomiędzy pismami, są kwestie wyzysku. Oba poświęcają im bardzo wiele miejsca, lecz ktoś, kto chciałby się przed tymi plagami bronić, ewentualnych wskazówek może szukać jedynie w Super Expressie – piśmie, jak na polskie warunki, stosunkowo łagodnie neoliberalnym. Dowie się stamtąd, jak wstąpić do związku zawodowego, jak wykorzystać prawo pracy oraz jak napisać skargę na łamiącego je szefa. Pracodawcy źle traktujący podwładnych zasługują na skrajnie negatywne oceny. Brukowiec pod ich „fałszywie uśmiechniętą maską” demaskuje „ostre kły wyzyskiwaczy” (18 stycznia) i wzywa do „pogonienia krwiopijców”, tak by Polska przestała być „obozem pracy” (tamże). Oczywiście, tym oskarżeniom, unoszącym się na fali społecznego gniewu, nie towarzyszy nic takiego, jak sprzeciw wobec podziału klasowego czy prezentacja globalnego ruchu oporu względem wyzysku. Samo jednak zaatakowanie nietykalnej dotąd grupy pracodawców – nie wyłączając nawet tych polskich! – musi robić pozytywne wrażenie, gdy zestawimy je z potraktowaniem tematu przez „Fakt”.
Tutaj pracodawcy to postaci nader świetlane. 21 grudnia „Fakt” urządza konkurs na „najlepszego przedświątecznego szefa”, pozwalającego pracownikom wigilię spędzić w domu, zaś przed Wielkanocą wynosi pod niebiosa tych, którzy zawczasu wypłacili pensję. Co jednak ze znacznie częstszą sytuacją, gdy szef nie jest aż taki „kochany” (15 marca) i nie tylko nie wypłaca pensji wcześniej, lecz się z nią spóźnia bądź zmusza pracownika do trudu ponad siły? Odpowiedź ekonomicznego eksperta pisma na pytanie „Kogo winić za zły los pracowników” poraża stopniem demagogii. Jak twierdzi Przemysław Remin, „Zły pracodawca może utrzymać się na rynku tylko, gdy bezrobocie jest duże. W Irlandii czy Anglii, gdzie występuje niedobór ludzi do pracy, niesympatycznemu pracodawcy pracownik mówi „dziękuję” i odchodzi. W Polsce (…) występuje niedobór legalnej pracy, ponieważ każdemu etatowi towarzyszy fiskalny wyzysk (…). I co politycy mają powiedzieć podatnikowi? Że podatki są za wysokie? Z nieba spada im medialna przyczyna – zły pracodawca” (24 stycznia).
Podatki w Polsce są zdaniem „Faktu” najwyższe na świecie, co obwieszcza okładka z 16 marca. Numer pełen jest związanych z tym przemyśleń i rewelacji. Znajduje się w nim między innymi opis biednej rodziny, której na nic nie stać rzekomo właśnie ze względu na „pazerność” fiskusa, która w dodatku nieustannie rośnie! „Jak tak dalej pójdzie – straszy brukowiec – to za kilkanaście lat z pensji większości naszych rodaków nie zostanie nawet na chleb, nie wspominając już o maśle do niego!”. Demoniczność comiesięcznych „danin”, wyrywanych przez „złodziejskie” państwo, przekracza nawet grozę, jaką budzi „Szatan z bagien” który w Człuchowie (Bory Tucholskie) „kradnie dusze”, o czym można przeczytać w tym samym numerze. Realizm obu mrożących krew w żyłach opowieści jest podobny.
Jednak upiorne podatki nie są jedynymi winnymi bezrobocia i złych warunków pracy. Odpowiedzialność za nie ponoszą także… przywileje pracownicze! Jak to możliwe? Inny ekspert pisma, Rafał Antczak, tłumaczy: „Pracownicy niektórych sektorów mieli i mają nieprawdopodobne przywileje, w czym pomagają im związki zawodowe. Tymczasem w innych sektorach pracodawcy wyciskają z pracowników ostatnie poty. Wbrew pozorom, to dwie strony tego samego medalu. Przywileje pracownicze w sektorze energetycznym powodują bowiem (cena prądu!) wzrost kosztów prowadzenia działalności gospodarczej” (5-6 luty). Przeciwko „rozwydrzonym” pracownikom – tym razem kolei – występuje także faktowy specjalista od szczucia i nagonek, Łukasz Warzecha. Jego demaskacja żądań strajkujących doprawdy poraża. Jak pisze, „chodzi Wam wyłącznie o kasę i o to, żeby utrzymać tysiące niepotrzebnych miejsc pracy w PKP oraz skandaliczne przywileje w rodzaju darmowych przejazdów dla całych kolejarskich rodzin” (13 stycznia).
Poza urzędnikami i związkowcami winowajcami wszelkiego zła w Polsce okazują się także – a może przede wszystkim – politycy. Są oni nieczuli i wyniośli, w ogóle nie myślą o zwykłych ludziach, których przejmujące zdjęcia zapełniają pokaźną część łamów pisma. Na czym to myślenie miałoby polegać? To chyba jasne, że nie na obronie Kodeksu Pracy czy walce przeciwko podwyżkom czynszów, które dotychczas – jak pisze cytowany wcześniej Antczak – „sztucznie podtrzymywano poniżej rynkowego poziomu w imię mylnie pojętej ochrony lokatorów” (7 stycznia). Zamiast zajmować się „abstrakcyjnymi” problemami w rodzaju strukturalnego bezrobocia czy pomocy socjalnej, politycy powinni dosłownie pochylić się nad pojedynczymi ludźmi i sypnąć prywatnym - bo przecież nie państwowym! - groszem na czynsze ubogich staruszek, kosztowne operacje chorych dzieci czy studia zdolnej młodzieży z biednych rodzin.
Dokładnie w tej poetyce utrzymana była batalia „Faktu” o to, by posłowie oddawali swoje „trzynastki”. Tych, którzy tego nie zrobili, przez wiele kolejnych numerów piętnowano jako „pazernych”. „Fakt” nie wytłumaczył, na zasadzie jakiej księżycowej arytmetyki fundusze z „trzynastek” – nawet gdyby podzielili się nimi wszyscy posłowie – mogłyby zapełnić lukę powstałą przez radykalne obniżenie wszelkich podatków czy też zapewnić dobrobyt zwykłym ludziom, w których imieniu brukowiec dzielnie walczy o płatną służbę zdrowia i szkolnictwo. W kampanii tej, jak łatwo się domyślić, nie chodziło o marne pieniądze, a o coś, co Julia Pitera nazwała słusznie – choć nie wiedzieć czemu, pochwalnie – „wychowywaniem polityków” polegającym na przekonaniu ich, że „pochylenie się nad losem potrzebujących nie polega jedynie na dzieleniu pieniędzy z budżetu państwa, ale na osobistym zaangażowaniu w ich problemy” (23 grudnia). Uległość posłów względem nagonki „Faktu” udowodniła, że w neoliberalnej Polsce wciąż pogłębia się feudalizacja polityki, coraz bardziej opartej na spektakularnych gestach bez znaczenia, a coraz mniej na zaangażowaniu państwa na rzecz jego obywateli.
Ci ostatni też są podczas tego typu akcji swoiście wychowywani, by nie żądać niczego poza punktową, charytatywną pomocą dla wybranych oraz krwawymi igrzyskami zemsty na zastępczych wrogach dla wszystkich. Do tej roli znakomicie nadają się więźniowie. Zdaniem „Faktu”, są oni niewiarygodnie rozpieszczani, zaś ich skargi na przepełnienie zakładów karnych stanowią właśnie koronny dowód owego rozpieszczenia. Jak pisze wspomniany Warzecha, więźniowie zachowują się jak „francuskie pieski” (24 stycznia) i równie dobrze mogliby wzniecić bunt o brak trufli. Jak deklaruje, „Dla mnie na każdego z Was może przypadać nawet metr kwadratowy (…). Nawet lepiej, bo można by Was więcej wpakować, zwłaszcza tych, którzy dla bezpieczeństwa porządnych ludzi powinni jak najszybciej znaleźć się za kratkami” (24 stycznia). Przy takim podejściu trudno oczekiwać ludzkiego podejścia do młodocianych przestępców. Zdaniem pisma, nie należy się z nimi „cackać” ani ich „głaskać” (8-9 stycznia), co zdaniem „Faktu” chce robić Jolanta Banach, która wystąpiła z projektem, by młodzieży z marginesu społecznego organizować zajęcia pozaszkolne. Ocena tego typu pomysłów jest jednoznaczna: „Zgroza!” (tamże).
Podobnie jak do więźniów i przestępców, „Fakt” podchodzi do… dzieci. Propozycja Magdaleny Środy, by ich bicie zostało prawnie zakazane, wywołuje natychmiastowy opór: projekt ustawy to przecież „zamach na prawa rodziców” (22 grudnia”) oraz „ingerencja w życie prywatne Polaków” (tamże). „Przesadne” bicie – czyli dokładnie maltretowanie, bo przecież „normalny, ojcowski klaps” to nie tylko nic złego, ale wręcz podstawa zdrowego wychowania - owszem, się zdarza, ale to w naszym kraju margines. Dla marginesu zaś nie należy tworzyć odrębnego prawa, które w dodatku obraża większość porządnych Polaków. Toteż pismo wzywa do tego, by Środa jak najprędzej ustąpiła ze swojego stanowiska. Jego nagonka tym razem jednak ustępuje medialnej histerii, jaką urządził Super Express. Znalazły się w nim podochocone okrzyki „Nie ucz nas, jak wychowywać dzieci” (18-19 grudnia) oraz gotowy list do premiera z żądaniem dymisji „skompromitowanej” minister.
Przy okazji nagonki na Magdalenę Środę totalnie wyśmiana zostaje idea równouprawnienia kobiet. Feministki to, zdaniem Warzechy, oszalałe „dziwotwory”, które „chętnie wprowadziłyby kwoty płciowe w Sejmie, na kolei, w kopalniach, w boksie zawodowym i wśród szatniarzy” (29 marca). Są one wszystkie do siebie podobne, co znajduje wyraz w określeniu „sklonowane Środy i Jarugi-Nowackie” (13 grudnia), a porządki, o jakich marzą, prowadziłyby „w prostej linii do pokręconego świata z Seksmisji” (29 marca). „Nieudacznym” polityczkom publicysta przeciwstawia Condoleezę Rice i Julię Tymoszenko, które nie zajmują się „dyskryminacją kobiet i zwierzątek futerkowych” i potrafią „brać sprawy w swoje ręce” (5-6 luty) bez wymuszania jakichkolwiek kwot i preferencji. Koronny dowód na to, iż kobiety nie potrzebują swojego rzecznika, ma stanowić „wypowiedź” roznegliżowanej dziewczyny na ostatniej stronie, gdzie zazwyczaj znajdują się tego typu zdjęcia z żartobliwymi komentarzami na temat bieżącej polityki. Tym razem podpis głosi: „Naszych praw powinien bronić facet. Wielki, zwalisty, z rękami jak bochny. Twardy, wtedy nikt by nas nie skrzywdził. (…) Takiemu sama oddałabym się do dyspozycji” (11-12 grudnia).
Także Super Express uważa prawicowe Rice i Tymoszenko za wzory dla kobiet, co jednak nie oznacza, że ich rodzime odpowiedniki nie są narażone na podszytą antyfeminizmem krytykę. Przekonała się o tym Monika Olejnik, która pomimo wzorowo antykomunistycznych poglądów została oskarżona przez brukowiec o agresję i napastliwość. Stało się tak dlatego, ponieważ dotychczasowa faworytka „ścięła się ze spokojnym, wręcz nienaturalnie pokojowo nastawionym (…) Janem Rokitą” (1 marca), który musiał w związku z zaistniałą sytuacją „przywołać ją do porządku” (tamże). Podział ról płciowych jest tu ukazany niezwykle jaskrawo. Kobieta, nawet wpływowa, nie ma prawa atakować godnego, patriarchalnego mężczyzny-polityka, który jest od tego, aby wyznaczać, gdzie jej miejsce. Rzecz jasna, dotyczy to tylko polityków autorytarnej prawicy. Gdy Olejnik „napada” czy „gryzie” gości z lewicy, nikt w brukowcu nie uważa, iż powinna zostać „przywołana do porządku”, przeciwnie, obsypuje się ją pochwałami za odwagę i przenikliwość.
Patriarchalne przekonania jednak najmocniej są widoczne w cyklu reportaży pisma z agencji towarzyskich. Można się stamtąd dowiedzieć, że polscy mężczyźni odwiedzający prostytutki są inteligentni, przystojni i pełni erotycznej fantazji. Dlaczego zatem szukają płatnego seksu? Odpowiedź brzmi jednoznacznie: z winy nie dość troskliwych żon. Zdaniem seksuologa Wojciech Połcia, „Seks mężczyzny ma charakter poligamiczny, a kobiety monogamiczny” (9 luty), w związku z czym „w stałym związku kobieta częściej jest zdradzana” (tamże). Jednak kobiety nie powinny się tym załamywać. Doktor pociesza, że jeśli któraś z nas „spełnia wszystkie oczekiwania seksualne partnera” oraz „dba o to, by być zawsze atrakcyjną samicą”, „może liczyć na to, że będzie jej wierny” (tamże). Oczywiście, nie działa to w drugą stronę; polska żona ma nie myśleć o swoich potrzebach erotycznych, tylko być wierna i już, ponieważ jej zdrada nie ma, jak męska, „naturalnego” uzasadnienia, i tym samym „jest zawsze trudniejsza do wybaczenia” (tamże). Bardzo podobny pogląd prezentuje drugi „ekspert” od seksu, ksiądz Paweł Góralczyk, który sądzi, iż „wszyscy mężczyźni są słabi, podatni na zdradę”, co wynika jego zdaniem „z grzechu pierworodnego” (tamże).
Czy zatem, skoro agencje towarzyskie pełnią tak pozytywną funkcję w dowartościowywaniu seksualnym mężczyzn, nie powinno się prostytutkom zapewnić gwarancji socjalnych i innych przywilejów, jakie posiadają przedstawiciele innych pożytecznych społecznie zawodów? Pomysł Joanny Senyszyn, by przedstawicielki tego zawodu miało prawo do emerytury, szedł właśnie w tym kierunku, został jednak przez brukowiec zrównany z ziemią. „Posłanka Senyszyn oszalała – możemy przeczytać w numerze z 14 marca – myśli o prostytutkach, zapominając o emerytach!”. Nieco dalej zostaje zarysowana jeszcze „absurdalniejsza” perspektywa, iż jak tak dalej pójdzie, to „poseł Senyszyn zaproponuje uznanie tej pracy za szkodliwą dla zdrowia” (tamże). Na koniec Super Express sięga po metodę z repertuaru „Faktu” i przytacza wypowiedź „zwykłego człowieka”, w tym wypadku widocznej na zdjęciu pani Genowefy, emerytki: „Na pewno nie powinno być tak, że prostytutki mają emerytury (…) Nigdy bym się na to nie zgodziła” (tamże).
Etyka płciowa, jaka się wyłania z tego odmętu, jest bardzo prosta i zarazem skrajnie asymetryczna. Mężczyzna ma prawo do prostytutek, ale prostytutki do niczego nie mają prawa; żona ma obowiązek mu dogadzać, podczas gdy on nie ma takiego obowiązku względem niej. Na kobiecie – i tylko na niej - spoczywa ponadto jeszcze jeden obowiązek, a mianowicie macierzyństwo. Dla brukowca jest ono niezwykle ważne, tym bardziej, że we współczesnej Polsce z rozrodem bardzo krucho. Toteż wziął on na siebie patriotyczny obowiązek namawiania rodaków do dynamicznego rozmnażania, ponieważ – zdaniem redakcyjnych mędrców – tylko ono może sprawić, ze w kraju zrobi się lepiej. Hasła są prześmieszne. Poczynając od patetycznych „Ratujmy ojczyznę”, „Musi być nas 50 milionów!” (9 grudnia), „dużo dzieci, lepszy kraj” (11-12 grudnia), a kończąc na uwodzicielskich „to może być przyjemne…” i „będziemy się kochać dla ojczyzny” (tamże).
Kultowi wielodzietnej rodziny towarzyszy nienawiść do homoseksualizmu. Pod krzykliwym tytułem na okładce z 2 grudnia „Sojusz błogosławi homo związki” można zobaczyć fotomontaż przedstawiający Krzysztofa Janika w jaskrawym makijażu, gorsecie, pończochach i szpilkach. Komentarz, utrzymany w jakże popularnej w obu pismach poetyce „problemów zastępczych”, brzmi: „Kraj tonie w aferach, bieda aż piszczy. SLD-owscy senatorowie postanowili więc zrobić coś wreszcie dla wspólnego dobra… gejów i lesbijek (…). A że miliony polskich rodzin nie mają z czego żyć? Co ich to obchodzi?” (tamże). Brzmi to tak, jakby geje i lesbijki stanowili jakąś zbytkowną i kosztowną dla reszty społeczeństwa grupę (w rodzaju chociażby kleru!), nie zaś ludzi, których prawa w żaden sposób nie kolidują z prawami innych…
Tak jak Super Express rodziny, Fakt broni świątecznych obyczajów, zagrożonych przez rozlewającą się po Europie „batalię przeciw tradycji” (23 grudnia). Jej przedstawiciele w Polsce to Maria Szyszkowska, Szymon Niemiec i Joanna Sosnowska – wszyscy znani z wcześniejszych nagonek pisma. Ich niecne plany streszczają się w zdaniu z okładki: „Zakazane: opłatek, choinka, kolędy” (tamże). Dokładnie chodzi o to, że szatańska trójca zbuntowała się przeciwko ustrajaniu szkół i urzędów choinkami, łamaniu się opłatkiem na uroczystościach państwowych oraz innym przejawom dominacji religii rzymskokatolickiej w miejscach z założenia neutralnych światopoglądowo. „Fakt” owe skromne żądania przedstawia jednak w kategoriach „zamachu na świąteczną tradycję” i straszy, co się stanie, jeśli knowania „wrogów kościoła na lewicy” (tamże) się powiodą. Od piekielnej wizji aż ciarki przerażenia chodzą po plecach: „Potajemne łamanie się opłatkiem, uczenie dzieci kolęd na tajnych kompletach, szopki ukrywane w piwnicach, choinki szmuglowane niczym trefny towar, świąteczne życzenia przekazywane szeptem” (tamże). W miarę czytania lęk przeradza się w smutek, zaprawiony gniewem: „Okazuje się, że wcześniejsza histeria wokół aborcji, małżeństw homoseksualistów, lekcji o seksie w szkołach – to był dopiero początek. Bo wkrótce ukochany przez dzieci święty Mikołaj z prezentami będzie musiał zabierać nogi za pas i uciekać precz z Polski” (tamże). Wniosek nasuwa się sam: „pseudoproblemy” emancypacji obyczajowej i świeckości państwa nie są warte łez dziecka okradzionego z świątecznych prezentów!
„Fakt” nie tylko używa istniejącej tradycji do pognębienia wrogów politycznych; on tworzy także własne, nowe tradycje! Tak się działo po śmierci papieża, kiedy pismo rozpisało na dwóch wielkich szpaltach (dla dorosłych i dla dzieci) regulamin ściśle określonych wytycznych, co można, a czego nie można robić w trakcie obowiązkowej żałoby. Dzieci na przykład nie powinny się bawić ani głośno śmiać, a także słuchać muzyki, ponieważ „nawet gdy ktoś jest bardzo chory, to przyciszamy muzykę” (4 kwietnia). Dorośli z kolei powinni unikać oglądania filmów na wideo i opowiadania dowcipów, mogą jednak nie rezygnować z imprez towarzyskich pod warunkiem, że nadany im zostanie inny, refleksyjny charakter. „Fakt” nie waha się ingerować nawet w intymne życie swoich czytelników, które także musi ulec obowiązkowej regulacji. Na pytanie, czy można uprawiać seks, pismo odpowiada zarazem represyjnie i po swojemu „tolerancyjnie”: „Jeśli umiera komuś ojciec i matka, to czy takiemu człowiekowi seks w głowie? Trudno mówić o zakazie, to bardzo indywidualna sprawa” (tamże).
„Fakt i Super Express w równie wielkim stopniu zainteresowane są delikatną tkanką obyczajów, przesądów i stereotypów, z których zbudowane jest codzienne doświadczenie. Oba też niewiele mają do powiedzenia na temat historii czy najważniejszych światowych wydarzeń. Kiedy rozpętał się kataklizm tsunami, „Fakt” za istotniejszą informację uznał kłopoty sercowe Anny Samusionek, a gdy wreszcie zamieścił duży reportaż z tej potwornej katastrofy, opatrzył go tytułem „Raj – w domyśle, turystyczny - stał się piekłem” (28 grudnia). Generalnie, interesujące okazały się jedynie losy Polaków lub co najwyżej Europejczyków, ocalałych lub zaginionych w trakcie „apokalipsy” (30 grudnia). Podobnie wygląda podejście obu pism do historii. Powtarzają one najdrastyczniejsze kłamstwa prawicowej propagandy (takie jak to, ze w 1945 roku Polska przeszła z jednej okupacji pod drugą), nie angażując się jednak zbytnio w ich udowadnianie lub obalanie alternatywnych ujęć przeszłości. Trzeba tu jednak koniecznie nadmienić, że stawiając taki zarzut „Faktowi” mam na myśli samo pismo, bez jego dodatku kulturalnego zatytułowanego „Europa”, gdzie można przeczytać wnikliwe ujęcia globalnej polityki czy analizy historyczne. To jednak materiał na odrębną analizę.
Czas na pointę. Swój esej zatytułowałam „Brukowce atakują”, pora więc postawić zasadnicze pytanie – kto stanowi główny cel ich ataków? Czyżby byli to postkomuniści, związkowcy, ateiści? A może feministki, geje i lesbijki? Albo też – jak pisma same deklarują - politycy i urzędnicy? W jakimś sensie można odpowiedzieć, że wszystkie te grupy. Główny problem z brukowcami polega jednak niestety na tym, że najboleśniej atakują one masę, na którą składają się ich czytelnicy.
Napisane przez awe
dnia April 30 2014
1018 czyta ·