Aborcja w Polsce jest kosztownym i ciężko osiągalnym dobrem. Dostęp do niej jest bardzo ograniczony i poddany surowym barierom prawnym. Nawet w tych nielicznych sytuacjach, gdy jest ona dopuszczalna, lekarze często odmawiają wykonania zabiegu.
Konflikt wokół aborcji nie jest sporem o „prawa płodu”, „wartości moralne”, „podstawy światopoglądowe” czy „wizję człowieka”. Pytanie o granice dopuszczalności przerywania ciąży jest kwestią władzy – władzy, którą prawica i kler chcą sprawować nad kobietami i nad procesami reprodukcji społeczeństwa. Za zakazem przerywania ciąży wcale nie stoi moralne przekonanie, że embrion jest człowiekiem, że przeżywa, myśli, cierpi czy, że ma „duszę”. Oparta na mizernej teologii wiara w podmiotowość trzytygodniowego płodu jest tylko instrumentem agresji prawicy na kobiece ciało; wyrazem dążenia do poddania szczegółowej kontroli najintymniejszych aspektów życia kobiet. Podmiotowość płodu jest argumentem zbyt prymitywnym, aby mogli weń wierzyć nawet przedstawiciele kleru. Jest to tylko wybieg, maska, wymyślone na potrzeby chwili oszustwo. W ten sposób władza chce w ciele kobiety zainstalować narzędzia kontrolne, permanentny podsłuch; chce ją napiętnować jako każdorazowo podejrzaną i dlatego poddawaną nieustannej obserwacji. Bezczelne nawoływania posła Strąka, aby kobiety wsiadające na statek Langenort szpiegować, fotografować i tym samym piętnować, były tylko brutalnym wyrazem woli panowania, przejawem chorobliwej obsesji dominacji. Stawką w tej grze jest bowiem władza nad ciałem kobiety, panowanie nad jej życiem, swoista bio-władza, przenikająca do najintymniejszych obszarów kobiecego doświadczenia.
Działania mające na celu kontrolę procesów reprodukcji biologicznej są stosunkowo nowym elementem strategii środowisk związanych z klerem. Nawet święty Tomasz z Akwinu dopuszczał aborcję przez pierwsze kilka tygodni ciąży i przez kolejne setki lat kościół nie interesował się „duszą płodu”. Przedstawiciele kleru nie dostrzegali możliwości, kryjących się w kontrolowaniu procesów rozrodczych.
Problem aborcji pojawił się w XIX wieku, wraz z odkryciami Darwina i uznaniem biologicznych korzeni człowieka. Paradoksalnie kościół bardzo zainspirował się nową nauką, próbując włączyć pewne jej pojęcia w swoją własną doktrynę. Dzisiejsze powoływanie się przedstawicieli kleru np. na „naturalne związki płci” stanowi dziwaczną mieszankę dogmatyki katolickiej z argumentami odwołującymi się do świata przyrody. Oczywiście kościół nie uznał nowoczesnej nauki, która zawsze była mu obca. Nauka odsłoniła jednak i dowartościowała cielesne aspekty ludzkiego życia, natomiast kler dostrzegł w nich obszar poddawalny możliwej kontroli. Od tego czasu więc kościół nie tylko zabiega o duszę, ale dąży też do drobiazgowej kontroli ludzkiej cielesności. Zachowuje on swoje wcześniejsze roszczenie do zwierzchności nad duszą, ale chce też tym bardziej poddać swemu dyktatowi ciało. Uduchowione ciało kobiety staje się dla niego nowym polem doświadczalnym, przestrzenią jego wpływów. W ten sposób jego panowanie zostaje rozciągnięte na sferę reprodukcji i życia seksualnego. Nie jest już tylko przedmiotem ascetycznych zakazów, ale szczegółowych kontroli i zarządzeń. Kler chce sobie podporządkować ciało. Chce wypracować mechanizmy wglądu w nie, w podobny sposób, jak poprzez spowiedź uzyskuje wgląd w duszę. Chce pełnić rolę moralizującego ginekologa, który nie tylko leczy usterki ciała, ale też troszczy się o to, aby było ono zdrowe moralnie, aby było posłuszne.
Zresztą ofensywa kleru i prawicy odnośnie problemu aborcji jest o tyle konsekwentna, że towarzyszy jej też ofensywa na wielu innych płaszczyznach życia społecznego. Kościół jest dzisiaj obecny w służbie zdrowia, w wojsku, w szkole, w parlamencie. Tym cenniejsze staje się masowe płodzenie ciał, o ile stanowi preludium do masowej kontroli dusz. Zdobywa ono zatem sankcję – ciała produkuje się po to, aby móc panować nad duszami; dusze zaś kształtuje się w ten sposób, aby dobrowolnie kontrolowały ciała. Kontrola duszy i ciała więc wzajemnie się uzupełniają i intensyfikują. Im więcej kościół zdobywa możliwości wpływu na edukację czy media, tym bardziej przybiera na sile jego dążenie do wzrostu populacji.
W ten nowy model mają również zostać włączone działania socjalne państwa. Władza w ujęciu zwierzchników kleru i członków prawicy ma pełnić funkcje opiekuńcze względem brzemiennych obywatelek, niezależnie od stopnia ich zamożności, ale tylko po to, aby sprawować nad nimi dyktat. Rozbudowane świadczenia socjalne nauka kościoła kojarzy ze złowrogim cieniem komunizmu, ale wspiera je, gdy stają się one formą szczegółowej kontroli. W ten sposób polityka socjalna przestaje być instrumentem realizacji podstawowych praw każdej jednostki i staje się premią za płodzenie. Pomoc państwowa jest tu oferowana nie jako zapewnienie możliwości godnego życia każdemu człowiekowi, lecz jako element polityki populacyjnej, wspieranie „katolickiego narodu” w jego jak najszybszej reprodukcji. Im więcej płodzi każda kobieta, tym większa nagroda ma na nią czekać. Ale ma ona otrzymać pieniądze nie jako podmiot prawa, lecz jako „matka-płodzicielka”, jako płodzący przedmiot, maszyna reprodukująca „religijną ojczyznę”, wyznaczająca charakter i kształt następnych pokoleń. Sama kobieta nie jest tu ważna –zostaje ona sprowadzona do roli posłusznej, katolickiej matki, narzędzia rozrostu populacji.
W ten sposób niezauważalnie dokonuje się redefinicja pojmowania kobiet. Mają one odgrywać nową rolę. Nie są w tym ujęciu ani liberalnymi podmiotami prawa, ani klasą uciskaną, która walczy o emancypację, ani nawet ciepłymi, opiekuńczymi służącymi, jak chciałoby wielu konserwatystów. Są one zredukowane do bycia narzędziami produkcji; ciałami, obdarzonymi zdolnością płodzenia. W ten sposób zależność kobiet od kleru dobrze wpisuje się w stary schemat marksowski, w którym burżuazja sprawuje niepodzielną kontrolę nad proletariatem i jego pracą. W tym sensie zakaz przerywania ciąży i towarzyszące mu zabiegi, są próbą monopolizacji przez kler środków produkcji, którymi są kobiece ciała. Jest to tym bardziej uderzające podobieństwo, że u Marksa burżua sami nic nie wytwarzają, zaś przedstawiciele kleru analogicznie nie mają zdolności reprodukcyjnych. Z drugiej strony tak marksowscy burżua, jak i katoliccy biskupi muszą troszczyć się o to, aby wśród zdominowanych warstw nie doszło do buntu. Kler więc śledzi zarówno dusze jak i ciała kobiet. Można przeto powiedzieć, że relacja między klerem i kobietami jest relacją podglądania.
W tej walce istnieją zasadniczo tylko dwie opcje: można ją wygrać albo przegrać. Rozmowa o prawie kobiety do jej ciała to zaprzeczenie jej podstawowej wolności – równie dobrze można byłoby rozmawiać o prawach Żydów, Niemek, blondynów albo biedaków. Tu nie ma o czym rozmawiać – rozmowa trwa i nie przynosi żadnych skutków; rozmowa trwa i jest tylko ukrytą formą despotycznej kontroli nad kobietami. Prawa obywatelskie zostały kiedyś wywalczone i trzeba je utwierdzać i rozwijać, a nie podważać. Zresztą, aby rozmowa miała sens, jej strony muszą mieć te same prawa i możliwości. Dzisiaj naprzeciwko siebie stoi z jednej strony rozrośnięty moloch kleru i prawicy, który zdominował media, szkoły i sądy, a z drugiej zrepresjonowane, pozbawione siły politycznej kobiety. Rozmowa mogłaby się zacząć, gdyby obydwie strony miały identyczne prawa i możliwości, gdyby były poddane tym samym regułom. Księża są jednak w uprzywilejowanej sytuacji. Ich seksualność nie jest przez nikogo kontrolowana, ich ciała są „opanowane”, ich dusze są „nie z tego świata”. Kobiety natomiast są szczegółowo rozliczane ze swojego życia. Ich ciała są kontrolowane i oceniane – gdy płodzą często, dostają nagrody, gdy płodzą rzadziej, są „zwykłe”, gdy w ogóle nie płodzą, są „nieproduktywne”, a tym samym groźne (a nuż seryjnie „mordują nienarodzone dzieci” albo, co gorsza, „uprawiają nierząd” z innymi kobietami). Ich dusze też mają pełnić określoną funkcję: mają być posłuszne i bezgrzeszne; mają powstrzymywać ciała przed grzesznymi podszeptami i narzucać im dyscyplinę moralną; mają też troszczyć się o moralność dzieci, aby nie dopuścić ich do „pluralizmu”, „postmodernistycznego nihilizmu” i skutecznie przygotować je do przyszłych ról: dziecko płci męskiej ma być gotowe do roli ojca i twórcy „cywilizacji życia”, dziecko płci żeńskiej do reprodukcji gatunku i troski o to, aby mężczyźni mogli prawidłowo wypełniać swoje powołanie.
Ten panujący stan rzeczy jest niesprawiedliwy i domaga się natychmiastowej zmiany. Apeluję więc do posłów i posłanek lewicy: na początek zmieńcie szkodliwą, antyliberalną i represyjną ustawę antyaborcyjną – porzućcie ten podstawowy instrument represyjnej reprodukcji. Później wycofajcie religię ze szkół, wynieście krzyże ze wszelkich instytucji publicznych i przestańcie wypłacać księżom pensje z budżetu państwa. A potem z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku prędko załóżcie na siebie kamizelki kuloodporne. Katolicki „dialog” przybiera bowiem formy stosowne do okoliczności.
Piotr Szumlewicz
[2005-06-05 22:56:25]
Napisane przez EwaCh
dnia November 14 2006
3899 czyta ·